Trasa: Daleszyce (rynek, start) -Wysokówka - Kiełki - Złota Woda - Huta Szklana - Kakonin - Św. Katarzyna (meta)
Długość trasy: 53,5 km (nam wyszło 57 km)
I stało się. Po maratonie pieszym "Przedwiośnie" nadszedł czas na kolejny, tym razem na 50 kilometrów (a właściwie 53,5, bo tyle wynosiła docelowo wyznaczona przez organizatora trasa).
Z Lublina wyjechaliśmy w prawie stałym składzie: ja, Gosia i Radek, a dołączył do nas również "maratończyk" Tomek. Tym razem nie mieliśmy w planach zwiedzania, dlatego wyjechaliśmy przed godziną 14, jednak na tyle wcześnie, by w Suchedniowie odwiedzić wspólnego kolegę wodniaka.
Podróż upłynęła w malowniczych okolicznościach przyrody, wskazanych przez nawigację.
Widok na Święty Krzyż, tam jutro będziemy podczas maratonu.
Po kawie u kolegi Prusa zgłosiliśmy się w biurze maratonu w Św. Katarzynie, czyli w schronisku "Tanie spanie". Odebraliśmy pakiety startowe i tradycyjnie już udaliśmy się na krótki spacer. Poniżej nasze urocze miejsce noclegowe.
Gosia i Tomasz.
Podczas ostatniego pobytu na "Przedwiośniu" Gosia z Lechem odkryli pizzerię prowadzoną przez rodowitego Sycylijczyka. Pamiętny smak pizzy zawiódł nas w to miejsce po raz kolejny.
Gorąco polecamy "Słońce Sycylii" w Świętej Katarzynie.
Debatujemy nad jutrzejszą trasą. Gosia była na 50-tce (zęby mnie nieco bolą od tego skrótu) rok temu, ale trasa w końcowym odcinku została w tym roku zmieniona.
Po kolacji chwilę poszwendaliśmy się jeszcze po okolicy.
Taki widok zastaliśmy po powrocie. Na szczęście karetka przybyła nie do uczestników maratonu.
Organizatorzy ciągle jeszcze pracują nad ostatnimi szczegółami imprezy.
Pozostawało tylko sprawdzić wyposażenie plecaków i udać się spać. Od godziny 7 rano w sobotę organizatorzy zapewnili transport do Daleszyc, czyli na start maratonu. Atmosfera na rynku była jak zwykle serdeczna i pełna wyczekiwania na gong.
Po grupowym zdjęciu i ostatnich wskazówkach Pawła ruszyliśmy o godzinie 8 na dźwięk gongu tybetańskiego. Początkowo szliśmy szlakiem niebieskim asfaltową drogą. Potem weszliśmy w las. Zdjęcie wykonane przez znanego już nam wszystkim Zbigniewa Borowca, fotografa maratonowego.
I niemal od razu zaczęło padać. Na razie nie zdecydowałam się założyć kurtki, gdyż było bardzo gorąco!
Tutaj kierowaliśmy się oznaczeniami organizatora. Deszcz dawał się we znaki umiarkowanie.
foto Radek |
foto Radek |
Na górze Kiełki (18 kilometr) czekał na nas mini punkt kontrolny w postaci książki, z której każdy (na dowód, że tam był) musiał wyrwać jedną kartkę. Upewniłam się - książka pochodziła z makulatury i tam też miała trafić. Tytuł powalił nas na kolana. Śmieszki z tych organizatorów!
foto Radek |
foto Radek |
Złota Woda. Drugi Punkt Kontrolny. Za nami 24 kilometry.
foto Radek |
foto Radek |
foto Radek |
Pasmo Jeleniowskie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Piknie tu, trzeba zrobić fotkę.
Miejscowość Płucki.
Poniżej dwa zdjęcia pożyczone od Andrzeja Armady. Kobyla Góra, jest dużo błota, trzeba uważać, w dodatku szaleją tu panowie z piłami :(
fot. Andrzej Armada |
fot. Andrzej Armada |
foto Radek |
foto Radek |
Zbiegamy niemal asfaltem do Huty Szklanej. Mijamy "naszych" rowerzystów. Jest, Trzeci Punkt Kontrolny w znanej nam karczmie, 39 kilometr. Znów posilamy się ciastkami i owocami. Uzupełniamy płyny. Jest woda, jest cola.
foto Radek |
foto Radek |
foto Radek |
Po drodze wiemy już, że nie unikniemy burzy. Przyjmujemy plan A na wypadek, gdybyśmy nie zdążyli wyjść z lasu - trzeba schować się w niskich zaroślach, z dala od drzew. Plan B, gdybyśmy zdążyli wyjść z lasu - absolutnie nie przebywamy na "wolnej przestrzeni", spróbujemy schować się w gospodarstwie. Tak prezentowała się granica między ciemnością (las) a jeszcze światłością (wieś). Między błyskiem a grzmotem zdążyliśmy policzyć tylko do dwóch. ZWIEWAMY.
foto Radek |
Do piorunów dołączył grad.
Jakie to szczęście, że zdążyliśmy wyjść z lasu.
foto Radek |
foto Radek |
Musieliśmy podjąć decyzję o dalszej wędrówce. Burza przeszła, deszcz jest mniej straszny.
Wyjście z podwórka było wyzwaniem, bo od razu wpadliśmy w wodę do kostki, a miejscami do półłydki. Również droga okazała się kompletnie zalana. Od spotkanej kobiety dowiadujemy się, że sąsiednia wieś Bieliny została podtopiona, a rzeka zerwała most.
Zdjęcie poglądowe z relacji Andrzeja, autorka zdjęcia Aneta Arabiasz. Właśnie tego zdołaliśmy uniknąć.
Musimy przejść przez "rzekę".
Tę z kolei mijamy.
Dochodzimy do Kanonina. Pozostało nam jeszcze 7 km. W Kakoninie pali się dom uderzony piorunem, gasi go 5 jednostek straży pożarnej. To prawdziwy krajobraz po bitwie, smutno i przykro. Tęcza obiecuje, że wszystko będzie dobrze. Zostawiamy Kakonin i zmierzamy do Świętej Katarzyny. Radkowi namókł aparat, mój nie radzi sobie po ciemku, zatem na tym kończy się fotograficzna relacja z maratonu.
Na mecie meldujemy się przed godziną 22.
W niedzielę mamy słoneczną pogodę, to dobrze, bo nic nie przeszkodzi gali medalowej.
Odbieramy dyplomy i medale.
foto Radek |
Organizatorzy zadbali o część kulturalną, może zwiedzić Muzeum Minerałów i Skamieniałości. Jest bardzo ciekawe, właściciele zgromadzili mnóstwo ciekawych okazów z całego świata.
Jest dość wcześnie, zatem idziemy jeszcze na gofry, po drodze mijając przystanek - w Świętej Katarzynie jest co poczytać!
Gofry są pyszne.
W drodze do Lublina zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w Opatowie.
Tego maratonu na pewno nikt z uczestników nie zapomni. Niestety, gwałtowne zjawiska pogodowe towarzyszą nam coraz częściej. O tym, jak są niebezpieczne, przekonaliśmy się z Radkiem podczas niedawnego wspólnego wyjazdu, który niestety dla jednego młodego człowieka skończył się tragicznie, dlatego teraz hasło o tym, że w pasji trzeba zachować zdrowy rozsądek, przyświeca nam w decyzjach. Czego i Państwu życzę :)
Dziękuję współtowarzyszom za piękny wyjazd i wspólne pokonanie maratonu. To był dobry czas.
To było coś... Dzień pełen emocji, radości i strachu. Było ekstra !! !!
OdpowiedzUsuń:) wszystkie nasze wyjazdy są ekstra, ale ogromna w tym Twoja zasługa.
UsuńKażdy inaczej przeżywał te emocje, bo w innym miejscu trafił na burzę, ale maraton nawet dla czytelnika relacji niezapomniany.
OdpowiedzUsuńDodam z punktu widzenia mieszkańca okolicy - rolnicy stracili zbiory truskawek, bo tereny dotknięte burzą to świętokrzyskie zagłębie truskawkowe. Pogoda była bezlitosna.
I na koniec moja refleksja na temat "pięćdziesiątki" - trzeba dołożyć starań, żeby wybić organizatorom z głowy ten idiotyczny napis, jaki jest na medalu i w oficjalnej nazwie. Bo co to jest, do jasnej Anielki? Rajd tkaczy? Co ta 50 tka?
Na pewno warunki pogodowe mocno utrudniły maraton, z drugiej strony warto też sprawdzić się w takiej sytuacji. Rolnikom współczuję.
UsuńWitam bardzo serdecznie w ten piękny czerwcowy dzień wielkie brawa za tyle wytrwałości energii siły to było wyzwanie super że udało się przeżyć Tak fantastyczną przygodę Ja to nie wiem czy dałabym radę hahaha starała bym się z całych sił ale wątpię bym przetrwała No taka prawda nie każdy ma tak Hardego ducha przepiękne zdjęcia Cieszę się że choć tak mogłam uczestniczyć w tej wyprawie pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę przyjemnego weekendu
OdpowiedzUsuń💁 odnowionaja.blogspot.com
Zapraszam Cię serdecznie na bloga swej Przyjaciółki Agnieszki , która chwyta piękne chwile w swój obiektyw , ale również pisze życiowe przesłania z serca dla drugiego człowieka .
Pozdrawiam serdecznie Sylwia
Dziękuję za miłe słowa i na pewno zajrzę na bloga. Pozdrawiam Cię serdecznie.
UsuńSzacun!
OdpowiedzUsuńKonkretne wyzwanie. 50 km marszu to już nie w kij dmuchał. Do tego ta zawierucha, dla Was dodatkowe emocje (dobrze się skończyło będzie co wspominać) ale dla plantatorów to rzeczywiście klęska, smutek i współczucie są całkowicie zrozumiałe.
Tak, zawsze uważałam, że praca rolników, plantatorów to bardzo ciężka praca i wątpię, czy odnalazłabym się w takiej roli. Do tego fakt, że plony są tak bardzo uzależnione od pogody - jest przytłaczający.
Usuń