27 maj 2018

XXIX Maraton Pieszy 50-tka Świętokrzyska

Data: 25-27 maja 2018
Trasa: Daleszyce (rynek, start) -Wysokówka - Kiełki - Złota Woda - Huta Szklana - Kakonin - Św. Katarzyna (meta)
Długość trasy: 53,5 km (nam wyszło 57 km)

I stało się. Po maratonie pieszym "Przedwiośnie" nadszedł czas na kolejny, tym razem na 50 kilometrów (a właściwie 53,5, bo tyle wynosiła docelowo wyznaczona przez organizatora trasa).
Z Lublina wyjechaliśmy w prawie stałym składzie: ja, Gosia i Radek, a dołączył do nas również "maratończyk" Tomek. Tym razem nie mieliśmy w planach zwiedzania, dlatego wyjechaliśmy przed godziną 14, jednak na tyle wcześnie, by w Suchedniowie odwiedzić wspólnego kolegę wodniaka.
Podróż upłynęła w malowniczych okolicznościach przyrody, wskazanych przez nawigację.
Widok na Święty Krzyż, tam jutro będziemy podczas maratonu.

Po kawie u kolegi Prusa zgłosiliśmy się w biurze maratonu w Św. Katarzynie, czyli w schronisku "Tanie spanie". Odebraliśmy pakiety startowe i tradycyjnie już udaliśmy się na krótki spacer. Poniżej nasze urocze miejsce noclegowe.

Gosia i Tomasz.

Podczas ostatniego pobytu na "Przedwiośniu" Gosia z Lechem odkryli pizzerię prowadzoną przez rodowitego Sycylijczyka. Pamiętny smak pizzy zawiódł nas w to miejsce po raz kolejny.


Gorąco polecamy "Słońce Sycylii" w Świętej Katarzynie.

Debatujemy nad jutrzejszą trasą. Gosia była na 50-tce (zęby mnie nieco bolą od tego skrótu) rok temu, ale trasa w końcowym odcinku została w tym roku zmieniona.

Po kolacji chwilę poszwendaliśmy się jeszcze po okolicy.




Taki widok zastaliśmy po powrocie. Na szczęście karetka przybyła nie do uczestników maratonu.

Organizatorzy ciągle jeszcze pracują nad ostatnimi szczegółami imprezy.

Pozostawało tylko sprawdzić wyposażenie plecaków i udać się spać. Od godziny 7 rano w sobotę organizatorzy zapewnili transport do Daleszyc, czyli na start maratonu. Atmosfera na rynku była jak zwykle serdeczna i pełna wyczekiwania na gong.



Pogoda zapowiadała się dobra, choć zachmurzenie i lekka duszność w powietrzu zwiastować mogły opady. Oczywiście mieliśmy ze sobą kurtki.

Po grupowym zdjęciu i ostatnich wskazówkach Pawła ruszyliśmy o godzinie 8 na dźwięk gongu tybetańskiego. Początkowo szliśmy szlakiem niebieskim asfaltową drogą. Potem weszliśmy w las. Zdjęcie wykonane przez znanego już nam wszystkim Zbigniewa Borowca, fotografa maratonowego.

I niemal od razu zaczęło padać. Na razie nie zdecydowałam się założyć kurtki, gdyż było bardzo gorąco!

Tutaj kierowaliśmy się oznaczeniami organizatora. Deszcz dawał się we znaki umiarkowanie.
foto Radek
Po 12 km pod górą Wysokówka czekał na nas Pierwszy Punkt Kontrolny. Można było uzupełnić wodę w organizmie oraz przekąsić co nieco (ciastka, owoce). Idziemy dalej, miejsce urokliwe.
foto Radek
Wyłazi słońce i natychmiast robi się "porno". Pot leje się z nas strumieniami. Na szczęście widoki wynagradzają trudy.


Na górze Kiełki (18 kilometr) czekał na nas mini punkt kontrolny w postaci książki, z której każdy (na dowód, że tam był) musiał wyrwać jedną kartkę. Upewniłam się - książka pochodziła z makulatury i tam też miała trafić. Tytuł powalił nas na kolana. Śmieszki z tych organizatorów!
foto Radek
foto Radek


Złota Woda. Drugi Punkt Kontrolny. Za nami 24 kilometry.
foto Radek
Pysznaaa pomidorówka stawia nas na nogi. Ja akurat odpisuję na sms-a Włodkowi, z którym (między innymi) za parę dni wybieram się na Wieprz. Tak to jest, jeszcze jedna impreza się nie skończyła, a w planach już następna.
foto Radek
Jeszcze chwila na opatrzenie stóp.
foto Radek
I ruszamy dalej.


Bardzo nie podobają nam się te chmury, bardzo bardzo.

Pasmo Jeleniowskie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Piknie tu, trzeba zrobić fotkę.

Miejscowość Płucki.


Poniżej dwa zdjęcia pożyczone od Andrzeja Armady. Kobyla Góra, jest dużo błota, trzeba uważać, w dodatku szaleją tu panowie z piłami :(
fot. Andrzej Armada
Można się zgubić, bo część drzew z oznaczeniami szlaku została ścięta.
fot. Andrzej Armada
Na górze, przy odejściu na szlak czerwony, dopada nas burza, na szczęście krótka. W dodatku panuje chaos związany z wycinką drzew. I niestety skręcamy w złą stronę. Na szczęście szybko orientujemy się w błędzie i cofamy. Łapiemy właściwy kierunek na Trzciankę. Poniżej Słupianka, praktycznie bez wody.
foto Radek
W Trzciance na drodze asfaltowej chwilę rozmawiamy z rowerzystami z Poznania, którzy będą "atakować" Św. Krzyż od strony Huty Szklanej. My idziemy dalej czerwonym szlakiem.
foto Radek
I jest. Łysiec. Chmury wypiętrzają się coraz mocniej, słychać dalekie pomruki. Trochę niepewnie patrzymy na to z Radkiem, pomni niedawnych przecież wspólnych przykrych przeżyć.

Zbiegamy niemal asfaltem do Huty Szklanej. Mijamy "naszych" rowerzystów. Jest, Trzeci Punkt Kontrolny w znanej nam karczmie, 39 kilometr. Znów posilamy się ciastkami i owocami. Uzupełniamy płyny. Jest woda, jest cola.
foto Radek
Postanawiamy chwilę odpocząć, choć czujemy oddech burzy na plecach. No trudno, człowiek musi czasem odpocząć.
foto Radek
foto Radek
Przed nami już tylko 14,5 km, w tym połowę do Kakonina. Odcinek będzie wiódł przyjemnym laskiem. Foto tym razem zrobione przez maratonową fotografkę, Magdalenę Bogdan.

Po drodze wiemy już, że nie unikniemy burzy. Przyjmujemy plan A na wypadek, gdybyśmy nie zdążyli wyjść z lasu - trzeba schować się w niskich zaroślach, z dala od drzew. Plan B, gdybyśmy zdążyli wyjść z lasu - absolutnie nie przebywamy na "wolnej przestrzeni", spróbujemy schować się w gospodarstwie. Tak prezentowała się granica między ciemnością (las) a jeszcze światłością (wieś). Między błyskiem a grzmotem zdążyliśmy policzyć tylko do dwóch. ZWIEWAMY.
foto Radek
Udaje nam się dopaść do pierwszego za lasem gospodarstwa. Pierwsza furtka zamknięta, biegniemy od podwórka. Na szczęście gospodarz widział nas przez okno i wybiegł nam na spotkanie. Była już ściana deszczu. Tyle co zdążyliśmy wejść pod daszek werandy - armagedon przybrał na sile. Pioruny waliły jeden po drugim.

Do piorunów dołączył grad.

Jakie to szczęście, że zdążyliśmy wyjść z lasu.
foto Radek
foto Radek
Minuty mijały, a burza nie ustawała. Mieliśmy wrażenie, że gdy się oddalała - przychodziła następna. Trwało to prawie półtorej godziny. Gospodarzom zaczął przeciekać dach, a kapiąca woda miała barwę żywej czerwieni... co od razu nasunęło nam skojarzenia z "Czerwoną oberżą". Żarty żartami, nie wnikamy, za to jesteśmy bardzo wdzięczni za gościnę.

Musieliśmy podjąć decyzję o dalszej wędrówce. Burza przeszła, deszcz jest mniej straszny.

Wyjście z podwórka było wyzwaniem, bo od razu wpadliśmy w wodę do kostki, a miejscami do półłydki. Również droga okazała się kompletnie zalana. Od spotkanej kobiety dowiadujemy się, że sąsiednia wieś Bieliny została podtopiona, a rzeka zerwała most.

Zdjęcie poglądowe z relacji Andrzeja, autorka zdjęcia Aneta Arabiasz. Właśnie tego zdołaliśmy uniknąć.

Musimy przejść przez "rzekę".

Tę z kolei mijamy.


Dochodzimy do Kanonina. Pozostało nam jeszcze 7 km. W Kakoninie pali się dom uderzony piorunem, gasi go 5 jednostek straży pożarnej. To prawdziwy krajobraz po bitwie, smutno i przykro. Tęcza obiecuje, że wszystko będzie dobrze. Zostawiamy Kakonin i zmierzamy do Świętej Katarzyny. Radkowi namókł aparat, mój nie radzi sobie po ciemku, zatem na tym kończy się fotograficzna relacja z maratonu.

Na mecie meldujemy się przed godziną 22.
Przysługujący pyszny, gorący, pikantny gulasz jemy w łóżkach...
W niedzielę mamy słoneczną pogodę, to dobrze, bo nic nie przeszkodzi gali medalowej.


Odbieramy dyplomy i medale.

foto Radek

Organizatorzy zadbali o część kulturalną, może zwiedzić Muzeum Minerałów i Skamieniałości. Jest bardzo ciekawe, właściciele zgromadzili mnóstwo ciekawych okazów z całego świata.









Jest dość wcześnie, zatem idziemy jeszcze na gofry, po drodze mijając przystanek - w Świętej Katarzynie jest co poczytać!

Gofry są pyszne.


W drodze do Lublina zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w Opatowie.

Tego maratonu na pewno nikt z uczestników nie zapomni. Niestety, gwałtowne zjawiska pogodowe towarzyszą nam coraz częściej. O tym, jak są niebezpieczne, przekonaliśmy się z Radkiem podczas niedawnego wspólnego wyjazdu, który niestety dla jednego młodego człowieka skończył się tragicznie, dlatego teraz hasło o tym, że w pasji trzeba zachować zdrowy rozsądek, przyświeca nam w decyzjach. Czego i Państwu życzę :)
Dziękuję współtowarzyszom za piękny wyjazd i wspólne pokonanie maratonu. To był dobry czas.

8 komentarzy:

  1. To było coś... Dzień pełen emocji, radości i strachu. Było ekstra !! !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) wszystkie nasze wyjazdy są ekstra, ale ogromna w tym Twoja zasługa.

      Usuń
  2. Każdy inaczej przeżywał te emocje, bo w innym miejscu trafił na burzę, ale maraton nawet dla czytelnika relacji niezapomniany.
    Dodam z punktu widzenia mieszkańca okolicy - rolnicy stracili zbiory truskawek, bo tereny dotknięte burzą to świętokrzyskie zagłębie truskawkowe. Pogoda była bezlitosna.
    I na koniec moja refleksja na temat "pięćdziesiątki" - trzeba dołożyć starań, żeby wybić organizatorom z głowy ten idiotyczny napis, jaki jest na medalu i w oficjalnej nazwie. Bo co to jest, do jasnej Anielki? Rajd tkaczy? Co ta 50 tka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno warunki pogodowe mocno utrudniły maraton, z drugiej strony warto też sprawdzić się w takiej sytuacji. Rolnikom współczuję.

      Usuń
  3. Witam bardzo serdecznie w ten piękny czerwcowy dzień wielkie brawa za tyle wytrwałości energii siły to było wyzwanie super że udało się przeżyć Tak fantastyczną przygodę Ja to nie wiem czy dałabym radę hahaha starała bym się z całych sił ale wątpię bym przetrwała No taka prawda nie każdy ma tak Hardego ducha przepiękne zdjęcia Cieszę się że choć tak mogłam uczestniczyć w tej wyprawie pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę przyjemnego weekendu


    💁 odnowionaja.blogspot.com

    Zapraszam Cię serdecznie na bloga swej Przyjaciółki Agnieszki , która chwyta piękne chwile w swój obiektyw , ale również pisze życiowe przesłania z serca dla drugiego człowieka .

    Pozdrawiam serdecznie Sylwia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i na pewno zajrzę na bloga. Pozdrawiam Cię serdecznie.

      Usuń
  4. Szacun!
    Konkretne wyzwanie. 50 km marszu to już nie w kij dmuchał. Do tego ta zawierucha, dla Was dodatkowe emocje (dobrze się skończyło będzie co wspominać) ale dla plantatorów to rzeczywiście klęska, smutek i współczucie są całkowicie zrozumiałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zawsze uważałam, że praca rolników, plantatorów to bardzo ciężka praca i wątpię, czy odnalazłabym się w takiej roli. Do tego fakt, że plony są tak bardzo uzależnione od pogody - jest przytłaczający.

      Usuń