30 gru 2017

Ostatni rajd roku 2017

Data: 30 grudnia 2017
Trasa: Niemce - Lubartów
Długość trasy: 19 km


W przedostatni dzień roku ponownie ruszyliśmy na szlak, by w miłym gronie podsumować kończący się 2017 oraz podzielić się planami na rok przyszły. Coraz lepiej idzie nam "skrzykiwanie" się nawet tylko dzień wcześniej, dlatego kilka telefonów w piątek wystarczyło, by na dworcu PKS w Lublinie zebrała się grupa ośmiu osób, no i oczywiście Bigos. Na dworzec podrzucił mnie Ignac, który poczekał, czy busiarz zgodzi się wziąć do auta psa - nie było jednak problemu, więc Ignac do pracy, a my w trasę. Wysiedliśmy na przystanku przy Przedsiębiorstwie Produkcji Materiałów Budowlanych. Okazało się, że Tomek zostawił w busie czapkę, dlatego musiał zadowolić się pożyczoną chustką - jednak po minie widać, że nie był tym faktem zdruzgotany.

Pierwszy odcinek wiódł przy ruchliwej drodze obok zakładu zajmującego się recyklingiem, trzeba było uważać na przemykające tiry, na szczęście szybko skręciliśmy w las.


Po dojściu do jego skraju skręciliśmy w pola, kierując się na wieś Rokitno.

Humory dopisywały, sprzyjała temu pogoda, która choć rano mroźna - z każdą minutą dawała nadzieję na słońce.


Na krótkim postoju jak zwykle dzielimy się tym, co mamy - jest kawa, herbata i cukierki, które przywiozła z Bali córka Marysi. Są wśród nich cukierki z durianem, czyli najbardziej śmierdzącym owocem świata. Nie dałam rady nawet spróbować, choć grupa zapewniała, że są bardzo dobre. Być może, jednak zapach skutecznie mnie odstraszył. Nie wiem, do czego go porównać, ale pierwsze skojarzenie to... benzyna. Na szczęście był jeszcze do wyboru tamarynd, lekko kwaskowy - dobry.




Zaraz przed wsią trafiamy na takie oto skrzyżowanie. Nie do wiary, na co się w Polsce wydaje pieniądze.



A tak wygląda mech (?) i szyszki na murku w blasku grudniowego słońca. Zachwycający widok.

Potok we wsi Rokitno.

To tu działa zespół ludowy Rokiczanka (https://www.youtube.com/watch?v=wKAavHP12eY https://www.youtube.com/watch?v=uJNZ_cPIDh0). Od kilku lat Stowarzyszenie Miłośników Twórczości Ludowej "Rokiczanka" jest organizatorem "Spotkań z Twórczością Ludową".

Po wizycie w sklepie ruszamy w kierunku Wieprza. Widać już mostek.


Mostek prowadzi wprost do wsi Czerniejów.

Na moście obowiązkowa fota. Kocham tę rzekę, tu były moje pierwsze spływy (lato 2013) i pierwsza kabina we własnym kajaku...

Nie wszystkie wspomnienia z mijającego roku są dobre, ale każdy kończący się rok daje nadzieję, że następny będzie lepszy, piękniejszy. Pojedyncze rozczarowania nie zrażają mnie do ogółu ludzkości. Nadal będę pomagać w miarę moich możliwości, może tylko ostrożniej.

Bigos trochę boi się "dziurawego" podłoża. Ale jest dzielny. To wspaniały, mądry pies, jeszcze trochę "dzieciak". Decyzja o jego adopcji, a w lutym minie rok, była dobrą decyzją, wniósł w nasze życie wiele radości.


W pracy po redukcji etatu również musiałam się przestawić na inne myślenie. Ale... zyskałam na tym doświadczeniu, bo zmuszona wrócić do zleceń korektorskich, rozwinęłam nieco zawodowe kontakty, co zaowocowało finansowo. Ponadto mniej przeżywam zawodowe stresy, nie warto.

Wciąż "kolekcjonuję" przydrożne krzyże i kapliczki.


Powoli wychodzimy ze wsi i idąc wzdłuż Wieprza, szukamy miejsca na drugie śniadanie.

Ten wędkarski przybytek na brzegu wygląda bardzo obiecująco.

Schodzimy zatem do rzeki.

Panie rozsiadają się w fotelach. Są też wygodne ławki.

Trochę pałętam się przy wodzie, robiąc zdjęcia. Widok piękny, szkoda by było go nie uwiecznić.



Czy to naprawdę zima?



Flara widoczna na zdjęciu... co tu widział Bigos w rzeczywistości? Magia, magia - będziemy ją widzieć wszędzie. Nic tego nie zmieni.

Po opędzlowaniu sałatek, domowych wyrobów wędliniarskich oraz innych... wracamy na główną ścieżkę.



Cały czas z lewej strony mamy Wieprz.




Ekipa, z którą przemierzamy te swoje kilometry... Grupa obcych sobie ludzi? Nie. Wiemy o swoich problemach zawodowych, rodzinnych, gdy ktoś choruje, dzwonimy, odwiedzamy w szpitalu, doradzamy w kwestiach codziennych. Spędzamy ze sobą czas prywatnie. Mam szczęście, mamy szczęście.

Co za ironia. Święty, który pod wpływem Objawienia zrezygnował ze swoich myśliwskich upodobań i hulaszczego trybu życiu - został patronem myśliwych.

Popołudniowe słońce ozłaca świat.

Serniki. Możemy tu powoli kończyć trasę albo iść aż do Lubartowa. Wybieramy tę drugą opcję.




Najpierw jednak łyk herbaty na wyspie.

Most w Sernikach. Pod nim kamieniste bystrze. Wody dużo, więc z daleka słychać, jak młóci.

Dzisiejsze Serniki nosiły kiedyś nazwę "Syrniki", a w XV wieku "Zyrniki". Dopiero w 1676 roku nazwę zmieniono na obecną. Pierwsze wzmianki o wsi pochodzą już z 1330 roku, kiedy to sernickie dobra wchodziły w skład posiadłości kanonika krakowskiego, a król Władysław Łokietek zmienił dla nich prawo osadnictwa. Nazwa wsi wiąże się z serami dobrej jakości, jakie były wytwarzane przez jej mieszkańców (za Wikipedią).

Motor się po(d)pisał... Takie, hm, szczeniackie.



Kopalnia piasku w Sernikach-Kolonii.

Widać już Lubartów.




Kierujemy się w stronę kładki, która już parę lat temu czasy świetności miała za sobą... Ale nie tracimy nadziei.

Nie no, wygląda nieźle.




No i widoki z kładki.

Ciąg dalszy podsumowań. Kajakiem pływałam troszkę mniej niż w roku ubiegłym, ale brałam udział w dwóch dłuższych pięknych spływach. Przede wszystkim Drwęca z bratem, w drugiej kolejności Seret na Ukrainie. Po raz drugi w życiu miałam okazję płynąć rzeką za granicą, to są ważne doświadczenia. I zaliczyłam też kabinę przy wysokim stanie wody w środku zimy. To naprawdę dało mi do myślenia.

Jesienią z kolei spotkałam się ze znajomymi z forum wodnego na Bzurze i miałam okazję płynąć w kanu. Było jeszcze kilka mniejszych spływów, równie udanych.

Wędrówki - całkiem sporo, ponad 600 km na nogach, a nie wszystko zapisywałam. Po raz pierwszy brałam udział w pieszym maratonie na długim dystansie - odkryłam dzięki temu nową pasję i poznałam kolejnych "zakręconych pozytywnie" ludzi. Jedna z tych znajomości przerodziła się w moją fascynację szlakiem św. Jakuba.


A tymczasem... za mostem wybieramy drogę prosto na miasto z pominięciem parku i pałacu. I dobrze, bo robi się coraz chłodniej.

Już Lubartów. Nadciąga wyraźna zmiana pogody.

Lokalna twórczość.

Warte uwiecznienia, bo nie wiadomo, jak długo jeszcze postoi.

Kończymy rajd. Podjeżdża bus, ale nie chce wziąć psa.

Część ekipy jedzie, ze mną zostaje Maciek i Marysia. W końcu zabiera nas trzeci bus z kolei, po jakichś 15 minutach.
Zapis trasy:

Pod pewnym względem rok był ciężki, ale każde doświadczenie można przekuć w coś dobrego. Ja na przykład przekonałam się, którzy ludzie są obok ZAWSZE, bez względu na wszystko. Ta pewność, ten spokój, że ma się gdzie wrócić, są ważniejsze od wszystkiego.
Wszystkiego najlepszego w 2018 roku. Niech będzie szczęśliwy. Do zobaczenia.

3 komentarze: