27 lis 2017

Lubelska Droga Św. Jakuba - Annopol - Sandomierz

Data: 25-26 listopada 2017
Trasa: Annopol - Sandomierz
Długość trasy: 48 km

 
Droga św. Jakuba po raz drugi, tym razem fragment szlaku lubelskiego. 5 osób, 48 km, niesamowity klimat, dużo zabytków, miły nocleg, sympatyczna pogoda... Ale po kolei.
Kilka dni ogarniałyśmy z Marysią temat pod względem logistycznym, jest to kawałek od Lublina, w dodatku dłuższe trasy mocno ograniczają kwestie powrotu autobusem. Ponadto musiałyśmy brać pod uwagę krótszy, już prawie zimowy dzień... Do wspólnej wędrówki postanowili dołączyć Radek (Skored), Ewa i Wojtek, czyli trzy osoby, z którymi podejmę próbę przejścia zimowego maratonu.
Po kilku konsultacjach telefonicznych postanawiamy, co następuje: tym razem zrobimy kawałek lubelskiego odcinka Jakuba, start w Annopolu, meta w Sandomierzu. My przyjeżdżamy do Annopola autobusem, grupa z Zamościa jedzie autem do Sandomierza, zostawia tam samochód i łapie busa do Annopola, gdzie się spotykamy.
Zgodnie z planem do Annopola przyjechałyśmy z Marysią busem i od razu powitał nas taki miły kociak. 

Przy okazji sprawdzamy, czy istnieje znana już nam z poprzednich lat piekarnia/cukiernia. Istnieje :) Można tam nie tylko kupić ciastka i chleb, ale również napić się kawy. Za chwilę dojechali z Sandomierza Ewa, Radek i Wojtek. Udało się im zdążyć na busa, więc wszystko póki co udaje się znakomicie. 

Oni w Annopolu są po raz pierwszy, po kawie zaczynamy zatem od krótkiej wizyty w kościele Św. Anny. Kościoły są właściwie dwa, stary i nowy. Stary oglądamy przez zamknięte oszklone drzwi wewnętrzne.


W nowym zaciekawia mnie mozaika ze św. Barbarą, zwłaszcza sceny z pracy górnika.

Czas nagli, więc zaczynamy naszą trasę. 

 Po drodze mijamy szrot z takimi zabytkami...
Pierwszy odcinek do przejścia to most w Annopolu łączący województwo lubelskie ze świętokrzyskim.
 
W blasku słońca z góry podziwiamy królową rzek.


  Schodzimy z mostu. Teraz razem z czerwonym szlakiem poruszać będziemy się głównie wałem. 


Idzie się przyjemnie, jesteśmy pod wrażeniem słonecznej pogody. Jednak ja nie zdejmuję czapki, pamiętna niedawnej anginy. 


Foto od Radka:

Tu Radek prezentuje szlak Jakuba. Szlak na odcinku lubelskim wydaje się być bardzo dobrze oznaczony.

W oddali z wałów zobaczyliśmy Wisłę i zapragnęliśmy nad nią właśnie zrobić postój śniadaniowy, zwłaszcza że tempo marszu okazało się bardzo dobre i nie trzeba się było śpieszyć. Pojawiły się nawet nieśmiałe sugestie dojścia jednego dnia do Sandomierza...

Posilamy się kanapkami i ciastem - kawałek zeżarłam, więc na zdjęciu tylko pół pięknej owocowej mozaiki autorstwa Mamy Radka.

Pani na włościach :) 


Dochodzimy do przeprawy promowej, nieczynnej, za to pełnej wędkarzy. Również i tu zbaczamy na chwilę nad rzekę. 

Czy to muflon? 

 Tutaj szlak odchodzi od wału i kieruje nas do wsi Piotrowice. 




Lubelski odcinek oznakowany jest wprost fantastycznie. Co jakiś czas pojawia się oznaczenie - a to na drzewie, a to na słupie, a to na płocie.

Szlak Jakuba zwykle obfituje w ciekawe przyrodniczo miejsca.



Po przejściu przez wieś znów wkraczamy na wał. 

W dole widzimy licznych biegaczy, co odczytujemy jako bliskość Zawichostu. Pozdrawiamy się nawzajem, w końcu łączy nas pasja spędzania wolnego czasu w ruchu.

Tu już przy granicy z Zawichostem. Oprócz szlaku Jakuba pojawia się szlak Franciszka - przy kapliczkach są ustawione karmniki dla ptaków. Ciekawy pomysł, w końcu święty był wielbicielem przyrody.
Wita nas taki ładny psiak. 

Mijamy domki wypoczynkowe dla wędkarzy, a przynajmniej na to wskazują "rybne" nazwy.

I ciekawostka. Szkoda że na ogrodzonym, prywatnym terenie. Zdjęcia robimy zza furtki. 

Dokładny opis ciekawostki:

Dochodzimy do przeprawy promowej w Zawichoście. Są ławeczki, więc jest okazja znów wypić łyka gorącej herbaty. Wojtek ponadto wyciągnął pieczone paszteciki.

Siedzimy, gapimy się. Dobrze przebywa się w tej grupie.

 Po krótkim odpoczynku udajemy się na ryneczek.


A potem do kościoła św. Jana Chrzciciela, datowanego na wiek XIV. 

Urocza klamka z aniołkiem. 

Kościół jest zamknięty, więc witraże fotografuję przez dziurkę od klucza. 

Idziemy do następnego kościoła. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, z XVII w. 

Przy tym kościele dopada do nas siostra zakonna z wielkim pękiem kluczy (wielkich) i proponuje nam zwiedzenie obu kościołów. Pomiędzy nimi był jeszcze jeden, jeszcze starszy. 

Obecnie zasypany, o tu, w tym miejscu. 

Wnętrze tego najnowszego. 

Ale najciekawsze przed nami - siostra otwiera nam drzwi do podziemi. To naprawdę atrakcja.
Możemy zobaczyć np. ścianę z wbudowaną czaszką. Tak kiedyś grzebano tu zmarłych.

Podoba nam się ten pęk kluczy, ale... weź to w kieszeni noś :D

Zakonnica prowadzi nas do kościoła Jana Chrzciciela. Jest on połączony z budynkiem klasztornym, zwiedzamy też zatem przy okazji i inne pomieszczenia. Możemy tu zobaczyć to, co archeolodzy zabezpieczyli przy pracach. 

Tu już widać sklepienie kościoła Jana Chrzciciela.
  
 Siostra bardzo ciekawie opowiada, to miłe, że zaproponowała nam takie zwiedzanie. 


Wychodzimy. Jeszcze ukłon w stronę Goraja.
 Kawałek idziemy przez miasteczko szlakiem Jakuba, by na rynku małym odbić o 6 km na nocleg w Czyżowie Szlacheckim.

Choć napis twierdzi inaczej, to jednak w sobotę po południu Powiśle wydaje się dziwnie martwe. Ale to właściwość małych miasteczek.

Niektóre figury są piękne.

Jeszcze jedna wioseczka i będziemy na mecie dnia dzisiejszego.

I cel, ale najpierw chcemy zajrzeć do pałacu. 

Szkoda, że zamkniętego na głucho. 

Na bramie jest podany telefon do właściciela, więc Marysia postanawia zadzwonić. Niestety, właściciel tu nie mieszka, nie przyjedzie, nawet ciecia nie ma. Zatem pałac oglądamy tylko z daleka. W internecie to miejsce reklamowane jest jako hotel i restauracja. Ale wiadomo - napisać i obiecać to można wszystko, nawet złote góry, a jak przychodzi do realizacji, to jest wieeelka lipa, co nie? 
W prostych krokach zmierzamy zatem do agroturystyki. Pierwsza w lewo.

To tu:
W agroturystyce razem z właścicielką powitał nas siwy dym... a to za sprawą awarii pieca grzewczego. Na szczęście gospodarzom szybko udaje się opanować sytuację, a my jemy zamówiony żurek z kiełbasą i jajkiem. Dodajmy - przepyszny. Dla chętnych jest nawet dokładka, a na deser - nalewka malinowa, dzieło gospodyni. Czas mija nam na rozmowach o turystyce i okolicach. Takie grupy jak nasza ciągle budzą zainteresowanie.
Na rękach u Radka prezentuje się kot Gucio. 

Jest jeszcze kotka - Pyszczak, nazwana tak z racji charakteru.

Serdecznie polecamy to miejsce, gospodarze przemili. Można tu się zatrzymać np. przy jakimś rowerowym wyjeździe.
Dzień drugi. Zbieramy się wcześnie, już po 8 (foto od Skoreda).

Musimy wrócić do naszego szlaku Jakuba, znów pewnie około 6 km, ale inną drogą. Chwila na zakupy.

Idziemy na azymut przez rezerwat "Zielonka", miedze, łąki, wierzchowiny. 


W deszczu, który wszak nas nie zaskoczył, ale mógłby przestać padać...
 
Cały czas śledzimy mapę, by się do szlaku przybliżać, a nie oddalać od niego.  

Foto w burakach - obowiązkowe. 

No proszę, prognoza nie kłamała, ok. godziny 10 przestaje padać.
 



A my wkraczamy w wąwozy.


I błoto. Jak to o tej porze roku.

Wąwozy bardzo ładne. Jest na co popatrzeć i co fotografować.


Ostatnie zakręty na dziko - w dodatku by nie wpaść w błoto po pas, wąwozy pokonujemy górą, w krzakach... po pas.


I jest! Znowu go mamy. Marysia jak zwykle prowadzi pewnie i bezbłędnie.

Nawet na drzewkach można powiesić oznaczenie, brawo!

Na rogatkach Garbowa wita nas dziwny słup. Nie wiemy, co to, na mapie nie jest oznaczony. Dopiero w domu po powrocie sprawdzam w internecie, że jest to pierwsza z tzw. latarni chocimskich.

Według tradycji nazwa wzięła się stąd, iż fundatorami ich byli żołnierze wracający z Bitwy pod Chocimiem. Służyły być może jako drogowskazy?

Dochodzimy do Garbowa Nowego...

Tu urodził się Zawisza Czarny, o czym mało kto wie.


Jest stosowny pomnik, więc na pamiątkę robimy sobie zdjęcia.


Już standardowo:

Bardzo podoba mi się nasza dzisiejsza trasa. Pokonujemy przewyższenia, spady i podejścia 7-procentowe. W górę i w dół, w górę i w dół.



Tu dla odmiany mijamy kapustę. 

Góry? No tak, stąd te 7 procent. 

Kolejna wioska - Nowe Kichary. Siadamy w "centrum", na przystanku koło OSP. Mamy widok na "rondo" i kolejną figurkę. 

Sprawdzamy przy okazji, ile zostało nam jeszcze drogi, ale wygląda na to, że i dziś idziemy wręcz koncertowo szybko.

No ale zasiedzieć się też nie można, zatem idziemy dalej i od razu zauważamy kotka na drzewie. Nie wiadomo: wzywać straż czy zlezie?

Mostkiem przekraczamy rzeczkę Opatówkę.

Szlak prowadzi nas do baszty w Kicharach. Żal patrzeć na jej stan. Ludzie, którzy nie dbają o swoją własną historię, nie będą też pamiętani przez następne pokolenia.

Zaraz za wsią ścieżka prowadzi nas między polami. 
  
A co to widać?

Podchodzimy bliżej, w polu kapusty stoi kolejna latarnia chocimska. W latach 30. walnął w nią piorun, stąd to wygryzienie. Ciekawe, kiedy się zwali w tę kapustę.

No proszę, nawet porządny drogowskaz jest. No i można?

Szybko nam idzie, już niemal przedmieścia Sandomierza. W tle go nawet widać. A my w kałużach czyścimy buty, no bo w końcu idziemy "na miasto".

Mijamy jeszcze taki krzyż z ciekawym napisem.

Do Sandomierza weszliśmy na wysokości hotelu Imperial, najpierw ulicą Lipową, a potem Różaną. Aż do centrum.

Przez Bramę Opatowską.

I do rynku. 


Ale idziemy do kościoła św. Jakuba, jakżeby inaczej, skoro wybraliśmy taki szlak.

Zamek o zmierzchu. To bardzo ładna budowla, mnie się podoba.

 Bażant w winnicy jakubowej chyba może czuć się bezpiecznie. 

Autorka relacji, tak jak poprzednio - na tle kościoła Jakuba. 

Na zakończenie wyjazdu jemy jeszcze obiad w Lapidarium, w budynku ratusza, można polecić. 


Miód na moje serce. Z pomarańczą i niewielką ilością procentów, aż chyba powtórzę w domu.

Ostatnie spojrzenie - Sandomierz by night.

Wracamy wszyscy razem, Radek podrzuca nas do Lublina, choć to trochę nie po drodze.
Nasza trasa:

A to... odcinek drogi Jakuba popełniony we wrześniu z Marysią i ten z tego weekendu. Łącznie 103 km. Czuwaj!  

PS.
W ostatni weekend (2 grudnia) nie mogłam być na rajdzie z powodów rodzinnych, ale warto o nim wspomnieć, ponieważ częściowo przebiegał szlakiem Jakuba (Marysia chciała sprawdzić, jak on wygląda bliżej Lublina). W trakcie rajdu koleżanki i koledzy z klubu pomogli w lesie niedoszłemu samobójcy, a karetka, choć miała podane współrzędne GPS, do środka lasu dotarła dopiero prowadzona przez Marysię telefonicznie oznakowaniami szlaku Jakuba, czyli MUSZLĄ - dla mnie jest to wyraźny znak, żeby kontynuować tę piękną wędrówkę. Oby ten człowiek wyzdrowiał i uwierzył, że warto żyć. Swoją drogą - klubowicze mieli na głowach mikołajowe czapki - może czas też uwierzyć w św. Mikołaja?   

5 komentarzy:

  1. Świetnie się czyta i ogląda. Dzięki. Było super!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję pomysłu na wędrowanie. Ciekawy reportaż.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczne miejsca do zwiedzania :)

    OdpowiedzUsuń