30 cze 2019

Spacerkiem na Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych

Data: 30 czerwca 2019
Trasa: Bochotnica - Kazimierz Dolny
Długość trasy: 6 km

Już od jakiegoś czasu nie było rajdu. Upał wykańcza i nikt nie ma ochoty. Ale tym razem postanowiliśmy odwiedzić Kazimierz Dolny ze względu na odbywający się tam Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych. Spacer z Bochotnicy wydał nam się w sam raz na tę okoliczność. Wybrała się też z nami po dłuższym czasie Marysia, dołączyła też moja koleżanka Jola.

 Zaczęliśmy się od wdrapania się na ruiny gotyckiego zamku w Bochotnicy.


Mijamy tablicę upamiętniającą tzw. krwawą środę. 22 listopada 1942 r., we wsi Kolonia Zbędowice, okupanci przeprowadzili pacyfikację. Aresztowane osoby zostały wywiezione do obozów koncentracyjnych, natomiast kobiety, dzieci oraz starców zamordowano. Na koniec wieś została spalona. Masakry dokonali żandarmi z I Zmotoryzowanego Batalionu Żandarmerii SS oraz 791 Batalionu Ostlegionów. Była to jedna z akcji odwetowych przeciwko ruchowi oporu.

Zamek został zbudowany prawdopodobnie przez rodzinę Firlejów około połowy XIV wieku po najeździe Tatarów na Lubelszczyznę w 1341 roku.

Według miejscowej legendy warownia miała być miejscem schronienia Esterki, żydowskiej kochanki króla Kazimierza Wielkiego. Jeszcze inna mówi o Katarzynie Zbąskiej – rozbójniczce, która za swe zbrodnie skazana została na wieczne potępienie i jako duch pilnuje swoich skarbów (znany jest proces o najechanie przez Katarzynę dóbr podkomorzego lubelskiego, Grota z Ostrowa). Legenda podaje też, że zamek połączony był podziemnym tunelem z zamkiem w Kazimierzu. Tunelem tym, można było poruszać się podobno jeszcze na początku XX wieku, ale obecnie jest on zasypany. To oczywiście tylko legendy.

Choć ten tunel mógłby być, czemu nie.

Jest stąd ładny widok.


Idziemy dalej. Przygląda nam się koza.


Dziś upał trochę odpuścił, ale na takiej piaszczystej drodze i tak jest bardzo gorąco.



Natykamy się na drzewo z kartką. Takie postępowanie ludzkie jest niezrozumiałe. W jakim celu ktoś pozbywa się drzew w ten sposób?


Bardzo nas ta kwestia nurtuje.

Póki co mijamy łąki i pola.





Poniżej facelia błękitna, czyli jedna z miododajnych roślin. Rzeczywiście, pszczoły uwijały się tu aż miło.

A my robimy sobie krótki postój.

To cała nasza grupa. Zdjęcie od razu zostało wysłane nieobecnym.

Z daleka widzimy piękny dąb.

To wieś koło Kazimierza, Góry.

A na dębie podobna w treści kartka.

Ze strony internetowej Kazimierza Dolnego dowiaduję się, że to element walki o drogę do posesji. Dąb usiłował już wyciąć poprzedni burmistrz, z głupotą urzędniczą udało się jednak wygrać. Obecnie ktoś nawiercił otwory w pniu drzewa i wlał w nie śmiertelne dla drzewa herbicydy, być może Randap, w wyniku czego drzewo o ponadpięciometrowym (ponad 200 lat) obwodzie umiera.

Droga do posesji została zbudowana w innym miejscu, ale najwyraźniej to rozwiązanie nie było dla kogoś wystarczające.
A więc głupota znów wygrywa.
Coraz bliżej Kazimierza.


Na polu stoi i przygląda nam się to oto dziecko. A jego rodzeństwo płacze za matką gdzieś w warzywach. Oddalamy się zatem czym prędzej.

I dochodzimy do miejsca, w którym odchodzi ścieżka na Norowy Dół.

Z tej ścieżki to już nic nie zostało. Wąwóz zarósł, ale i tak jest ładny.

Widzę, że coś, co widywaliśmy w Danii, przyjmuje się i w Polsce, czyli niestrzeżone stoisko z produktami. Samoobsługa. Oczywiście korzystamy z okazji i kupujemy sobie mydełka.

Jeden ze spichlerzy. Można tu sobie nabyć drogą kupna apartament.


A my już w Kazimierzu. Oddział przyrodniczy muzeum - w remoncie.

A poniżej koła łopatkowe parostatku Traugutt, zwodowanego w 1926 r. w stoczni Schichau’a w Elblągu. Początkowo parowiec pod nazwą Goniec III pełnił służbę jako statek pasażerski, a tuż przed emeryturą już pod nazwą Traugutt (od 1945 r.) - jako statek wczasowy. Kazimierski armator Henryk Skoczek w latach 90. ubiegłego stulecia nabył koła Traugutta - ostatniego statku tego typu w Polsce, który niestety z braku środków na renowację w 1996 r. został pocięty przez swojego właściciela – Żeglugę Warszawską – na złom.

A my idziemy sobie "górą" do rynku. Mamy ładny widok na dachy i Wisłę.


No i jest, rynek. Dzielimy się na mniejsze grupki. Spotykamy kilku znajomych.

W taki festiwal jest tu wyjątkowo gwarno i kolorowo. I tłumnie.

Niemniej udaje nam się znaleźć miejsce, by przycupnąć niedaleko sceny.


A na scenie, wiadomo, tupanie, śpiwanie i na skrzypeckach granie. Festiwal odbywa się już po raz 53.


We trzy zachodzimy jeszcze na chłodnik do bardzo miłej restauracji Sielanka.

I podążamy nad Wisłę, gdzie w smażalni delektują się rybami nasze panie.



Z Kazimierza łapiemy autobus podmiejski do Puław, a stamtąd wracamy busem do Lublin. Bardzo miła sobota.

2 komentarze:

  1. Pierwsze dwa zdania mogą być mottem i mojego bloga oraz wycieczkowego życia w ostatnim czasie.
    Zasiałam trochę facelii w moim ogródku i nic. Żadne pszczoły nie przylatują. Wniosek - chyba w okolicy brak pasieki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe że organa ścigania nie potrafią namierzyć kanalii?!
    Jak chodzi o drogę do posesji, to raczej nikt z drugiej strony miasta tego nie zrobił...

    Kazimierz jest wspaniały jak zwykle.
    Fajna przygoda.

    OdpowiedzUsuń