12 lut 2018

Zimowe przejście z Częstoborowic

Data: 10 lutego 2018
Trasa: Częstoborowice - Zielona

Długość trasy: 18 km

Na tę sobotę lubelski oddział PTTK zaplanował imprezę stacjonarną, na którą wybrała się większość klubowiczów. Niemniej jednak są tacy, którzy zawsze wybiorą włóczęgę i dzięki temu na starcie na dworcu busów przy lubelskim PKP zebrało się sześć osób. Trochę nie chciało mi się wstawać, ale od zasady "W sobotę nie ma nas w domu" nie ma wyjątków.
Pojechaliśmy do Częstoborowic.

Wysiedliśmy na porządnym przystanku zaopatrzonym w tablice informacyjne o okolicach. Bardzo ładnie wykonane.


Padał drobny śnieg, więc aby nie zmarznąć, niemal od razu ruszyliśmy w trasę.

Zakupy na ognisko mieliśmy zrobione, ale w miejscowym sklepie dokupiliśmy jeszcze chleb.

Pierwszy odcinek okazał się dość mocno zagracony ściętymi gałęziami.


Idziemy raczej żwawym krokiem, bo początkowo odczuwamy chłód.

Drobne przeszkody jednak szybko rozgrzewają całą naszą grupę.


Podobnie jak lekkie wzniesienia.


Dlatego szybko robimy pierwszy postój na pozbycie się nadmiaru odzieży.

Jesteśmy w małym, ale uroczym wąwozie.


Zdjęcie robi Krzyś.

Sypie cały czas, już dawno nie było takiego zimowego rajdu.

Zdjęcie próbuje oddać ukształtowanie terenu.

Ciekawa leśna rzeźba.


Wychodzimy na asfalt.

Ale nie na długo.

Taki widok mamy za plecami, gdy skręcamy w zaśnieżone pola.

Piękna szadź.


W krzakach porzeczek robimy dłuższą przerwę śniadaniową.

Marysia wyciąga z plecaka półprodukty.

Z których wyczarowuje kolorowe danie. Bierzemy jajko i kładziemy pierwszy kleksik z sosem tatarskim, drugi z sosem paprykowym, na koniec posypujemy szczypiorkiem i suszonymi pomidorami z chili. Jak to jest, że w domu porywa się do kanapki byle co. W śnieżycy za to jemy na wypasie i z namaszczeniem.


Nie ma co się rozsiadać, zwłaszcza że zaraz nas tu zasypie.

Biel autentycznie oślepia, przez co nie ustawiam światła w aparacie tak jak trzeba, ale tu widać trochę stadko sarenek.

Słońce walczy z chmurami, walka nie jest równa.


Znowu zatrzymujemy się przy oblodzonych roślinach.




A tu mamy piękne lodowe drzewo. Wszystkie gałęzie pokryte szadzią.

Trudno oddać na zdjęciu to piękno.






Z pól znów kierujemy się w stronę lasu.

To początek rezerwatu Las Królewski.

Chciałam zimy - no to mam, już kolejny weekend.

Moglibyśmy tu skręcić, ale postanawiamy iść jeszcze kawałek brzegiem lasu.


Jednak chcąc utrzymać właściwy kierunek, włazimy w las. Ścieżki nie ma, ale jest fajnie. Często tak chodzimy.

A tu już trafiamy w leśną drogę.

I dochodzimy do atrakcyjnego miejsca na kolejny odpoczynek.

Podziwiamy ośnieżone drzewa.




I postanawiamy zrobić kawę.

Na breżniewce :)

Lepszej nie piłam.

Maciek odcedza z fusów.


No dobrze, czas iść dalej.

Wchodzimy w kolejny wąwóz i szukamy miejsca na ognisko.

Nie sztuka rozpalić suche drzewo. Ale mokre już tak. Krzysiek robi dodatkowo "komin".

Na ognisku Maciek stawia: po lewej patelnię z cebulą, czosnkiem, winem oraz jabłkami; po prawej: słoniną i boczkiem.

Słońce w tym czasie zmierza ku zachodowi.

A zapachy zwalają z nóg. Następuje uroczyste wymieszanie zawartości obu patelni.

I jeszcze sypiemy obficie majerankiem.

Gotowe.

Po obiedzie ruszamy w kierunku Krzczonowa.

Asfaltem. Na szczęście nie jest ślisko.

Tu miała być meta.

Ale z braku busów dołożyliśmy jeszcze 3 km do Zielonej. I to by było na tyle. Kolejny rajd przeszedł do chlubnej historii.

W domu czasu miałam akurat tyle, by szybko się przebrać, bo zaraz jechaliśmy z Ignacym i Bigosem do przyjaciół, z którymi sobotni wieczór i niedzielę spędziliśmy na grach planszowych i oglądaniu filmów. Taki odpoczynek też ma swój urok.

Zapis sobotniej trasy.

1 komentarz: