23 kwi 2023

Dzikie i piękne oblicze Bukowej

Data: 22-23 kwietnia 2023
Trasa: Szewce - Nalepy
Rzeka: Bukowa
Długość trasy: 17 km

O Bukowej marzył Ra$ (Michał), ale akurat tak się złożyło, że w tym terminie nie mógł jechać. A czemu my pojechaliśmy? W Bukowej rzadko zdarza się poziom wody nadający się do pływania. Tym razem w środę przed wyjazdem utrzymywało się 90 cm. W czwartek to już było 80. A w piątek 72. Nie było na co czekać. W piątek wieczorem ja, Włodek, Paweł i Jacek spotkaliśmy się w Nalepach, gdzie koło wiaty rozbiliśmy obozowisko.

Miejsce urokliwe i nieco oddalone od wsi, dlatego nikt nas nie odwiedził, z wyjątkiem jednego kundelka.
Odgrzaliśmy na patelni pierogi.
Noc szybko robiła się coraz chłodniejsza, a ja byłam zbyt zmęczona całym tygodniem, by siedzieć dłużej niż do 21.30.
Po zimnej nocy nastał równie zimy poranek. W dodatku panowie już po 5 zaczęli się krzątać, wobec czego i ja wstałam.Czyżby była szansa na wczesne zejście na wodę?

Łysy zaproponował jajecznicę i zabrał się za krojenie.
Ja wystąpiłam w charakterze pomocy kuchennej.

foto od Pawła

 Co prawda temperatura wciąż była niska, ale słońce coraz śmielej przedzierało się przez chmury.



W sobotę dołączyć miał do nas Marek, który już po 7 dał znać, że dzieli go od nas 12 km.
Po 8 nadal był od nas 12 km. Zaczęła się wymiana smsów i próby połaczenia telefonicznego - niestety Marek był w miejscu, gdzie nie było zasięgu.
Dzwonił do nas nawet ze sklepu wiejskiego ze stacjonarnego telefonu - dzięki czemu w końcu udało nam się spotkać koło Szewc, skąd mieliśmy zaczynać. Miejsce startu ustaliliśmy dzięki m.in. p. Arturowi, który ma wypożyczalnię w Janowie. Doradził, by zaczynać w Szewcach na moście, ale nie na Bukowej, a na Rakowej, która z Bukową spotyka się kilkadziesiąt metrów później.
Rakowa
Tak zrobiliśmy. Oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowego foto na początek spływu. A na wodę zeszliśmy o godzinie... jak zwykle, mimo wczesnej pobudki.

foto od Pawła

 Pan Artur uprzedzał nas o zwałkach na początku, sami też o tym wiedzieliśmy, ale nikt nie przewidział tego, co nastąpiło... Choć pierwsze chwile spływu wyglądały obiecująco.



I faktycznie nie brakowało wody.



No i się zaczęło. Z każdym metrem pojawiało się coraz więcej przeszkód, czy to w postaci gałęzi i drzew w wodzie, czy to w postaci gąszczu zwisających patyków.

foto od Pawła

 Mijaliśmy dużo mostków i pozostałości po mostkach.
foto od Pawła
Przeszkody wymagały również targania kajaków na brzeg i przeciągania bokiem.
foto od Pawła

foto od Pawła

Nie wszystko bowiem udawało się pokonać na rzece.















Niewiele chwil pozwalało na wyciągnięcie aparatu, nurt miejscami był szybszy i łatwo można było się o coś zahaczyć.

foto od Pawła
 Faktem jest, że Bukowa, choć drapieżna, cieszyła oko malowniczością, zielonością i urokiem dzikiej rzeki.

Dotarliśmy w końcu do momentu, gdzie Włodek, którego kanadyjka miała przecież największy ciężar, postanowił przerwać spływ.  Było to na wysokości wsi Kiszki. 


Z Włodkiem został Jacek, który udał się piechotą na start po samochód. Obaj panowie czekali na nas odtąd na biwaku.

A my z Pawłem i Markiem kontynuowaliśmy sporty brzegowo-wodne.
Po około 40-tej zwałce przestałam je liczyć.
Zwłaszcza, że nie wiadomo co konkretnie nazwać zwałką: tę z pojedynczym drzewem, tę z kupą powalonych drzew? Bo pomniejszych przeszkód nawet nie rejestrowałam.
Niewątpliwie ten odcinek dał się nam we znaki. Uciążliwe było też przedzieranie się przez chaszcze na brzegu, szczególnie upierdliwe były kolczaste pnącza. Koledzy dzielnie pomagali targać mój kajak.
Nie wiedziałam, że Lasy Janowskie zdominowane są przez czerwone mrówki. Niezwykle towarzyskie stworzenia.
Bliżej Momot zaczęły pojawiać się coraz częściej spokojniejsze odcinki.
Mimo tego, po dopłynięciu do mostku w Momotach Górnych (tam, gdzie rzekę przecina żółty szlak), postanawiamy skończyć na dziś pływanie. W ciągu 6 godzin udało się przepłynąć... 8 km.





Dzwonimy po Jacka, który odbiera nas z sobotniej mety.

Przy okazji można wypróbować coraz to nowe rozwiązania mocowania kajaków na dachu.
Po drodze mijamy piękny drewniany kościółek w Momotach - pw. św. Wojciecha. Jutro będzie tu odpust.
"Historia kościółka w Momotach Górnych rozpoczyna się w 1938 roku. Wtedy to w odciętej od świata, małej, śródleśnej miejscowości wybudowano kaplicę. Plac pod jej budowę podarował wsi hrabia Zamojski. Msze w niedziele odprawiali księża z Janowa. Kaplica przetrwała wojnę, z czasem stała się zbyt mała. W 1970 roku zarządcą kaplicy filialnej w Momotach zostaje ks. Kazimierz Pińciurek, a od 9 września 1972 roku pierwszym proboszczem erygowanej parafii pod wezwaniem św. Wojciecha" - opis ze strony https://www.janowlubelski.pl/wizytowki/zabytkowy-drewniany-kosciolek-w-momotach-gornych
No i nastał sobotni wieczór. Piękny, ale znów zimny.

Tym razem rozpaliliśmy ognisko. Włodek odsmażył nam przywiezione naleśniki, potem zrobiliśmy sobie jeszcze szaszłyki na ruszcie. Tym razem oprócz kundelka odwiedził nas jeszcze kotek. I tak minął czas.
W niedzielę pojechaliśmy znów do Momot, by kontynuować przerwany spływ.
Niemal natychmiast pojawiły się zwałki, i chyba dobrze, że poprzedniego dnia daliśmy sobie szansę odpocząć.
Ten dzień był dużo cieplejszy, rzeka też okazała się bardziej łaskawa.

foto od Pawła
Przeszkód było coraz mniej.
foto od Pawła

Choć trzeba się było jeszcze nagimnastykować.

Ale jak widać po minach - uczestnicy wycieczki zadowoleni.

foto od Pawła

foto od Pawła

foto od Pawła

foto od Pawła
Od mostu w Momotach Dolnych nie mieliśmy już większych przeszkód. Widać, że tędy najczęściej pływają komercyjne spływy - większość powalonych drzew poprzecinana, poza tym teren mniej leśny.

Woda wyraźnie spadła o kolejne centymetry, zdarzają się pojedyncze płycizny.

Zieloność wybuchła z wielką siłą.
Znów jest czas na spokojne podziwianie okolic.



Postój robimy w miejscu należącym zapewne do jednej z firm kajakowych.
Tak jak wczoraj kilometry się dłużyły, tak teraz szybko uciekają i jesteśmy coraz bliżej mety.





No i dopływamy do naszego obozowiska w Nalepach.
Fotka na zakończenie.

Mieliśmy dużo czasu na spakowanie się, klarowanie sprzętu itd. 

Zanim rozjechaliśmy się do domów, podjechaliśmy jeszcze na Porytowe Wzgórze.


Czyli miejsce bitwy partyzanckiej w 1944. Bitwa na Porytowym Wzgórzu - największa bitwa partyzancka na ziemiach polskich - była wynikiem akcji Sturmwind I, związanej z zabezpieczeniem przez wojska niemieckie zaplecza zbliżającego się frontu wschodniego.
Na miejscu bitwy znajduje się cmentarz partyzancki i pomnik według projektu Bronisława Chromego odsłonięty w 1974.
Pomnik przedstawia pięciu biegnących partyzantów uwiecznionych w momencie, kiedy między nimi wybucha w ziemi pocisk.
Warto poczytać: https://lasyjanowskieiokolice.pl/porytowe-wzgorze/historia-cmentarza-i-pomnikow-na-porytowym-wzgorzu/

Piękno Lasów Janowskich

W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze z Włodkiem na lody w Janowie Lubelskim.


 Czuję niedosyt Bukowej. Zwałki spowodowały, że zakładany dystans sobotni zajął nam dwa dni. A gdzie dystans niedzielny? Dlatego koniecznie trzeba będzie tam wrócić.

Nie ukrywam, że było mi ciężko siłowo. Na szczęście płynęliśmy bez bagaży, dzięki czemu jakoś parliśmy do przodu. No cóż, czasem, żeby poznać piękną rzekę, a odtąd Bukowa będzie u mnie w ścisłej czołówce, trzeba się trochę pomęczyć.

Dziękuję towarzyszom za wszelką okazaną na wodzie pomoc.
 

1 komentarz:

  1. Tak, to ja Ra$ :) Faktycznie Bukowa mnie ciekawiła i ciekawi. Dzięki za piękną relację!

    OdpowiedzUsuń