27 lip 2021

Rowerem od Hajnówki do Siemianówki

Data: 24-26 lipca 2021
Trasa: Hajnówka - Białowieża - Narewka - Siemianówka
Długość trasy: 80 km

Kilka wspomnień z trzydniowej wyprawy rowerowej Hajnówka – Białowieża – Narewka – Siemianówka (w czwartym dniu powrót pociągiem). W tym szalonym jak na mnie pomyśle przyświecały mi trzy główne cele. Cel nr 1: wsiąść ponownie na rower i przejechać gdziekolwiek jakikolwiek dystans z pełnymi sakwami i się nie zniechęcić. Został osiągnięty w stu procentach. Cel nr 2: zobaczyć kawałek Podlaskiego Szlaku Bocianiego i Green Velo i przekonać się, jak to wygląda w praktyce. Cel nr 3: zobaczyć coś nowego. Również te cele zostały osiągnięte. Do wyprawy zachęcił mnie lubiący takie wojaże przyjaciel, za co mu bardzo dziękuję. Reszta opowieści w komentarzach pod zdjęciami. 

 Z Warszawy do Hajnówki da się dojechać bardzo wygodnie pociągiem bez przesiadki. I w południe jest się na miejscu. Jest czas na drobne zakupy. Spostrzeżenie nr 1: inaczej niż w kajaku - każdy litr wody na rowerze ma znaczenie...


 Z królem puszczy w Hajnówce - talizman na drogę. Po przejechaniu centrum jedziemy chwilę przez miły park miejski.


 Początek trasy do Białowieży wygląda optymistycznie, droga przez las, cień, zero ruchu. Tylko te komary i gzy! Spostrzeżenie nr 2 - piechotą czy w kajaku - rąbnąć się w plecy jest łatwiej niż na rowerze.


Tak mogę jeździć. Mija nas trochę rowerzystów "na pusto" i trochę z bagażami.

Przystanek w Zajeździe Myśliwskim u Kolarza w Budach, jest kawa, jest kwas chlebowy.


Skansen Sioło Budy (sioło to osada, zaś buda to archaiczny typ budynku mieszkalnego - rodzaj półziemianki z otwartym paleniskiem). Chata pochodzi z 1843 roku, jest kryta słomą, a otacza ją płot z gałęzi wierzby. Ma piękne niebieskie okiennice.

Ładne miejsce, ale celowo nie pokazuję tłumów, jakie mam za plecami. Tłumów ludzi i tłumów aut. Nie tak wyobrażałam sobie te tereny. Widoczne domy służą jako obiekty noclegowe. Dobrze że postój zrobiliśmy sobie wcześniej.



Od Budów do Białowieży jedzie się asfaltem, ale nie ma dużego ruchu, za to mija się ładną miejscowość Teremiski, za którą można przystanąć w tej oto wiacie i przejść się szlakiem dębów królewskich. Niestety przebyta kontuzja póki co uniemożliwia mi zbyt długie chodzenie.


Ale co tam, żeby się nie znudziła prosta droga, wybieramy najpierw mocno leśną ścieżynkę (szlakiem żółtym, o którym chyba wszyscy już zapomnieli), a potem szeroko reklamowaną prawie 4-kilometrową kładkę "Żebra Żubra", po której trzeba prowadzić rower.


Niech was nie zwiedzie ta mina. W oparze komarów, brossa, kuśtykająca - miałam ochotę wywalić ten rower w krzaki. Dodatkowo na kładce masa ludzi, masa. Dzikie tłumy zamiast dzików. Nie nazwałabym tego przyjemną wędrówką.

 
W tym stanie docieramy do Białowieży. Marzę wyłącznie o chwili samotności i zimnym piwie.

Nie miałam ochoty zwiedzać Białowieży. W parku i na ulicy człowiek przy człowieku, głośna muzyka, stragany, a w samym centrum wielki nowoczesny hotel Żubrówka. Fakt, to był weekend, może w tygodniu byłoby coś lepiej. Pamiętam inną Białowieżę, klimatyczną.

Pole namiotowe i kamping "U Michała" w Białowieży.

Ceny umiarkowane, za osobę 20 zł plus rozbicie namiotu 5 zł. W cenie oczywiście toaleta i prysznic. Czysto i cicho, pomimo dość dużej ilości ludzi, więc warto się tu zatrzymać. Spostrzeżenie nr 3 - w całym swym turystycznym życiu nie byłam tak klejąca i brudna jak po jednym krótkim dniu na rowerze w upale ponad 30 stopni po piaszczystej drodze.

Niewątpliwie najjaśniejszym punktem tego wieczoru było wspólne wypicie kieliszeczka (dwóch?, trzech? - ale jak mówi przysłowie: Sto wiorst nie droga, sto rubli nie pieniądz, sto gram nie wódka) z Holendrem, który samotnie podróżował rowerem po Podlasiu. To niesamowite, ale okazało się, że pływa też gumowym kajakiem.

A to już kolejny dzień i wizyta w skansenie w Białowieży. Obiekt ten ma dopiero 30 lat, jest całkowicie prywatny i zbudowany za prywatne pieniądze. Jego pomysłodawcą był Anatol Odzijewicz, profesor fizyki matematycznej na Uniwersytecie Białostockim. W 1978 roku podczas swojej podróży naukowej zobaczył we wsi Kotły wiatrak, który postanowił wraz z przyjaciółmi kupić i przywieźć do Białowieży. I tak z biegiem czasu zaczął tu powstawać skansen, udostępniony turystom w 2004 r. Na zdjęciu chata ze wsi Biała, kryta słomą, z 1897 r.


  We wnętrzach chat można zobaczyć wiele ciekawych eksponatów.





Spiesz się powoli. I tak dosięgnie cię to, co jest ci pisane.

Majsternia (warsztat), kryty słomą, pochodzi z lat 20. XX wieku.




Kaplica pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego, pochodzi z 1998 roku, wzorowana jest na wzór kapliczki ze wsi Nowe Berezowo znajdującej się koło Hajnówki, pochodzącej z XVIII wieku.


Piękne, stare drzwi.



Wiatrak koźlak, kryty gontem, pochodzi z lat 30. XX wieku.

Po odwiedzeniu skansenu ruszyliśmy Szlakiem Bocianim, który okazał się drogą asfaltową, wygodną, ale niestety ciągle przejeżdżały nią samochody jadące w stronę Białowieży, Żeber Żubra i szlaku Królewskich Dębów. W pewnym momencie skręciliśmy w las. I na łeb, na szyję po wertepach dojechaliśmy wprost do rzeki Narewki.



Wiadomo, kąpiel w upalny dzień, każdy by chciał.

 
Od Narewki polnymi drogami ruszyliśmy do wsi Narewka.


Otóż i centrum. Może by tak zostać?

Pod mostem kąpielisko (!), obok otwarty sklep i przystań kajakowo-rowerowa z polem namiotowym. No żal nie skorzystać.

 
A w przystani nawet informacja turystyczna.


Idę na rekonesans. W popołudniowym słońcu ładnie wygląda ta Narewka. Powstała z utworzonej tu w pierwszej połowie XVII w. osady, której mieszkańcy zajmowali się pozyskiwaniem żelaza z rudy darniowej.


Chcę zobaczyć cerkiew, a przy okazji podziwiam ładne domki.

Podczas I wojny światowej większość prawosławnych mieszkańców Narewki - ulegając zalecanym przez carskie władze namowom i psychozie strachu - uciekła w głąb Rosji. Ten tragiczny etap w dziejach nosi dziś nazwę „bieżeństwo”.

Początki obecnej parafii prawosławnej w Narewce (dawniej nazywanej Narewką Małą) datuje się na rok 1794, kiedy to na cmentarzu zbudowano pierwszą drewnianą kaplicę p. w. św. Jana Chrzciciela.

W 1864 roku podjęto decyzję o budowie cerkwi murowanej.

Patronem został św. Aleksander Newski i był nim aż do roku 1869, gdy na skutek wydzielenia samodzielnej parafii w Narewce, cerkiew przemianowano na cerkiew pw. św. Mikołaja Cudotwórcy.



Wracam innymi uliczkami.

I trafiam na ciekawe miejsce po nieistniejącej drewnianej synagodze przy dzisiejszej ulicy Ogrodowej. Podczas II wojny światowej, po wkroczeniu w 1939 roku wojsk radzieckich do Narewki, synagoga została przeznaczona na magazyn zboża. Sytuacja ta wzburzyła religijnych Żydów, którzy w 1940 roku spalili bożnicę. Po zakończeniu wojny na jej miejscu wybudowano dom mieszkalny.


Tablica stanęła tu na początku grudnia 2018 roku, jej pomysłodawcą jest Zvika Birenbaum - dyrektor szkoły średniej w Izraelu i wnuk Żyda pochodzącego z Narewki.


Na przystani w Narewce jest wiata i miejsce na ognisko.

A obok zalew, który ściąga w letni wieczór wielu wędkarzy i mieszkańców.

Narewka.

Dzień trzeci. Zostawiamy ledwo liźnięty Szlak Bociani i postanawiamy dojechać do Siemianówki. Jadąc przez Narewkę, natrafiamy na drogowskaz kierujący na miejscowy kirkut. Cmentarz zlokalizowany jest ok. kilometra na wschód od centrum wsi, po lewej stronie drogi prowadzącej z Narewki do Guszczewiny, na niewielkim wzniesieniu.


Jest dobrze zachowany, znajduje się tu ok. 150 macew. Zmarłych zaczęto tu chować już w XIX wieku. Nie tylko Żydów z Narewki, ale też z Hajnówki i Białowieży.



 
Chwila przerwy we wsi Olchówka. Na dziś zapowiadają burze, ale zdążymy dojechać.



Przydrożny krzyż we wsi Nowe Masiewo.

I bardzo pożyteczny przystanek autobusowy z miejscem, gdzie można się schronić. Tylko autobusów prawie brak.
Następnie czeka nas prosta, długa, szeroka droga przez las, wzdłuż granicy z Białorusią. A dokoła żywej duszy (wreszcie). Z drugiej zaś strony, trochę straszno.


Przy drodze kręcą się pogranicznicy, ale chyba nie oceniają nas jako przemytników, bo nie podjeżdżają.


Wiatka, ale niestety nie dało się nawet usiąść przez atakujące wściekle owady (meszki, komary, gzy i inne, a wszystko natarczywe, jakby jutra miało nie być).

I wjeżdżamy do przepięknie położonej (bo prawie na końcu świata) wsi Babia Góra. Wjeżdża się do niej prosto z lasu, wprost z piaszczystej drogi.

Cicha spokojna wieś z płotami, domkami, ławeczkami.


Po jednej stronie drogi domy, po drugiej pola.


A na drzewie wiersz miejscowego poety.

 
Coraz bliżej Siemianówki.

W roku 1780 wieś Siemionówka (nazwa obowiązująca do II wojny światowej) była w dobrach Narewka i należała do bp. wileńskiego Ignacego Massalskiego. Od roku 1787 Siemionówka znajdowała się w rękach Jana Węgierskiego (szambelana królewskiego), któremu to niektórzy przypisują wystawienie tu murowanej cerkwi św. Jerzego.


 Bardzo przyjazny i chyba spragniony przybyszów ze świata sołtys wskazał miejsce, gdzie nad zalewem można rozbijać namioty - zaraz za szkołą, pod wałem oddzielającym zalew. Z wału ładny widok. W szkole prawdziwa kolonia i mnóstwo dzieciaków!


Burza coraz bliżej.

Budowę zalewu rozpoczęto w 1977 roku, a zakończono w 1993. Przy jego tworzeniu zalaniu uległo pięć pobliskich wsi, a mieszkańcy zostali przesiedleni (o tym opowiedział nam Sołtys). Jest to trzeci co do wielkości sztuczny zbiornik wodny na terenie Polski. Ma ponad 32 km2. Powstał przez spiętrzenie wód górnej Narwi ziemną zaporą w okolicy wsi Bondary (stamtąd zaczynaliśmy wiosną spływ Narwią).

Akurat na most wtoczył się towarowy z Białorusi, po szerokim torze.


Z ciekawostek: na zalewie powstała jedna ze scen filmu „Opowieści z Narnii: Lew, Czarownica i Stara Szafa”, w której dzieci uciekają po zamarzniętym jeziorze przed Białą Czarownicą.



Ja oczywiście udaję się na krótki rekonesans, zdążyłam przed deszczem.


Cerkiew pw. św. Jerzego Zwycięzcy.



I tak oto upłynął trzeci dzień, a w nocy nawiedziła nas burza z ulewą i silnym wiatrem (główne czoło na szczęście poszło na zalew).

Czwartego dnia powrót - w okresie letnim można z Siemianówki (i do) dojechać do Narewki i do Hajnówki. Jeśli kiedykolwiek będziecie w Siemianówce szukać dworca PKP - zadzwońcie. Powiem wam, jak trafić najkrótszą drogą (i jedyną, ale nieoczywistą...).


No cóż, pierwsze koty za płoty. Wsiadłam, jechałam, niczego nie zepsułam (hah), dojechałam i wróciłam cała i zadowolona. Osobiście będę unikać Green Velo jak ognia. Przynajmniej na tych odcinkach. Na szczęście jest mnóstwo innych przyjemnych dróg.
Podróże polską koleją, ogólnie, ale z rowerami w szczególności, to temat na osobną opowieść, ale może innym razem.

 
Towarzyszu drogi - dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz