19 lip 2020

IV Skarżyski Maraton Pieszy "Nad Kamienną"

Data: 17-19 lipca 2020
Trasa: Skarżysko-Kamienna (Rejów) - Góra  Baranowska - Składnica  Kruk - Rezerwat  Dalejów - Drożdżów - Płaczków - Mroczków - Rezerwat Ciechostowice - Ubyszów - Zagórze - Skarbowa Góra - Pogorzałe - Skarżysko-Kamienna (Rejów)
Długość trasy: 51 km

Pandemia koronawirusa dała nam wszystkim w kość. Wiele wyjazdów nie doszło do skutku. Zostały odwołane koncerty i imprezy sportowe. Zostały odwołane maratony. Jakim szczęściem okazało się zatem ogłoszenie, że w związku z poluzowaniem reżimów sanitarnych IV Skarżyski Maraton Pieszy odbędzie się 18 lipca! Choć początkowo skład naszej grupy miał być inny, ostatecznie na maraton w piątek po południu pojechaliśmy tylko Radek i ja. Oczywiście zaczęliśmy od ciastka w Iłży, to już tradycja.
Polecamy tę małą kawiarenkę przy rynku. Obok warto zwiedzić Izbę Bolesława Leśmiana.

Tym razem nie wchodziliśmy już na basztę.

Wieczorem zameldowaliśmy się w ośrodku wypoczynkowym w Rejowie w Skarżysku.

Domek dzieliliśmy z Czołgami.


Radek jak zwykle przygotował coś dobrego (choć ogórki mogłyby być mniej słone :P).

Wieczór był piękny. W świetle zachodzącego słońca zrobiliśmy mały spacer nad zalewem.




W sobotę start był zaplanowany na godzinę 7. Tym razem nie było oficjalnego startu dla wszystkich uczestników, każdy sam udawał się w trasę. Zdążyliśmy zjeść spokojnie śniadanie.



Niektórzy odebrali pakiety startowe w sobotę rano.

Biuro jak zwykle działało prężnie.

I już w trasie. Przecięliśmy S7.





Pogoda dopisywała, na szczęście nie zapowiadało się na wielki upał.

Odcinek do pierwszego punktu kontrolnego był dość monotonny, ale w sumie przyjemny. Wygodną drogą przez las. I przez Górę Baranowską.

Pierwszy punkt.



Rzeka Kobylanka.







Specjalnie dla nas?

Jeśli obetrzemy pięty...

...to będzie płaczków.

Kamienna! Zawsze piękna.

Radek sprawdza poziom wody.

Mroczków i modrzewiowy kościół pw. św. Rocha, wzniesiony w 1820 roku. Jak głosi legenda, na początku XIX wieku na tym terenie panująca epidemia cholery skłoniła mieszkańców do postawienia kościoła jako wotum wdzięczności za ocalenie życia.


W sąsiedztwie kościoła znajduje się dzwonnica drewniana z 1950 roku.



Po asfaltowym odcinku biegnącym do Kapturowa czeka nas teraz czarny szlak przez las. Oj, wesoło było - błoto i wszechobecne komary.



Na 30 kilometrze drugi punkt kontrolny. Komary, komary, komary. Nie ma chyba nikogo, kto by nie wyciągał z plecaków ciężkiej chemii w sprayu.





Ohoho, jakie piękne rozlewiska. Pamiętamy, żeby omijać lewą stroną.


Chyba najładniejszy odcinek żółtym szlakiem. Kładki trochę się rozlatują, ale w sumie dodaje to nieco adrenaliny.






Rzeka Bernatka.




Trzeci punkt kontrolny, Góra Skarbowa. Do końca zostało ok. 10 km.

Odpoczywamy z Kijowymi Lejdis.



Znajduje się tutaj partyzancki cmentarz wojenny Podobwodu "Morwa" AK z okresu II wojny światowej.



Zmierzamy do Skarżyska.

Ciekawy dom, na dole bar, ale... nie tym razem.

Skarżysko dało mi popalić. Niby blisko mety, a tak daleko. Każdy kilometr mnie bolał.

Dream team!

Spodobała nam się forma tego pomnika.

Znów Kamienna.


Na mostku chwilę odpoczynku.

Na metę docieramy ponad godzinę przed zakończeniem limitu czasowego. Mogłoby być lepiej, ale to nie był mój dzień. Od 30 kilometra dopadł mnie kryzys i niewątpliwie zwalniałam tempo. Czemu kryzys? Jak sądzę, znów nie opanowałam kwestii nawodnienia. Na mecie tym bardziej czuję ogromną radość.

Pamiątkowe zdjęcie z zasłużonymi dyplomami i medalami.

Na zakończenie dnia organizatorzy zaproponowali żurek. Pyszny.

Niedzielę tradycyjnie już poświęcamy na małe zwiedzanie. Tutaj osiedle robotnicze w Skarżysku.


Prawdziwe komórki, ach jak kojarzyły mi się z Zagłębiem.







Podjechaliśmy jeszcze do Starachowic.

Wspiąć się na skałki.


Fajne miejsce.






Byle nie o pracy!

Głównym celem było Muzeum Przyrody i Techniki "Ekomuzeum" im. Jana Pazdura w Starachowicach, mieszczące się na terenie dawnej huty.


I spotkanie z Kasią i Duszką.


Czekając na pełną godzinę i możliwośc zwiedzenia muzeum, skoczyliśmy jeszcze na rynek.

Placówka muzeum obejmuje obszar 8 hektarów, na którym zlokalizowane są obiekty dwóch chronologicznie następujących po sobie zakładów wielkopiecowych.

Starszy, „puszczony w ruch” w 1841 roku,  oraz jego następca zbudowany kilkaset metrów dalej w 1899 roku. Stanowią one ilustrację technologicznego rozwoju dziewiętnastowiecznego hutnictwa, jako że zachowały w całości swój tarasowy układ oraz ciąg technologiczny.

Estakada kolejowa, którą dostarczano na teren zakładu materiały wsadowe.



Niestety, zaraz na początku naszego zwiedzania na zewnątrz rozpętuje się piekło - wichura, burza, ulewa i grad. Przewodniczka zagania nas zatem do środka hali.

W zabytkowym „Kinie Kotłownia” prezentowana jest wystawa paleontologiczna, której najważniejszym elementem jest zbiór skamieniałości – tropów zwierząt żyjących w rejonie Gór  Świętokrzyskich przed 200 milionami lat.

Spędzamy tu prawie godzinę. Wyjście na zewnątrz uniemożliwia ściana deszczu.



Dodatkowo w środku zaczyna przeciekać dach i przewodniczka wyłącza prąd, aby nie doszło do spięcia.

Tego tylko brakuje, żeby te potwory ożyły, mielibyśmy niezły Jurassic Park.



Gdy trochę przestaje padać, kontynuujemy zwiedzanie.






Jedna z największych na świecie - maszyna parowa.



Na zakończenie udajemy się do namiotu, gdzie znajduje się wystawa samochodów Star. Są wśród nich: pierwszy z całej rodziny STAR 20 oraz terenowy STAR 266R, uczestnik X Rajdu Paryż – Dakar z 1988 roku. W 2006 roku Muzeum zakupiło zachowane pozostałości oryginalnego papamobile wyprodukowanego na podwoziu STARA 660M2 na potrzeby Pierwszej Pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny w roku 1979.




Po wyjściu z muzeum okazuje się, że całe dolne Starachowice płyną. Praktycznie ciężko jest wydostać się stąd autem. Odwozimy Kasię do domu i idziemy jeszcze do "Chińczyka" na obiad.

Z niemałym trudem wydostajemy się z miasta. Skoro te podtopienia są regularne, to chyba na Dolnych żyje się nieciekawie po takim deszczu. Tym razem podobno było dużo gorzej niż zwykle. No cóż. Chyba Starachowice zapamiętają naszą wizytę.
Podsumowując wyjazd:
Kolejny niesamowity maraton. Kolejne spotkanie z niesamowitymi ludźmi, czy to na starcie, czy to na trasie, czy to na mecie. Prawdziwa maratonowa rodzina. Brawa dla organizatorów, że pomimo pandemii i obostrzeń zdecydowali się podjąć trud organizacji. Do zobaczenia następnym razem... tak, tak, wiem, Radku, co mówiłam na trasie. NIGDY WIĘCEJ... Dzięki za wspólną podróż i wędrówkę.

2 komentarze: