30 mar 2020

Wspomnienie z Danii - Północna Jutlandia

Data: 12-18 sierpnia 2012
Miejsca: Grønhøj, Aalborg, Grenen, Rubjerg Knude, Løkken, Skagen, Blokhus
Foto: ja i Ignac

Żeby blog żył mimo obecnej sytuacji, oprócz kilku zaległych opisów ostatnich wędrówek, zajmę się też wpisami wspominkowymi. Na życzenie Ani - zaczynam od Jutlandii Północnej. Osiem lat temu to właśnie tam z częścią rodziny spędziliśmy tydzień swojego urlopu.

Wybór miejsca w sumie był przypadkowy. Wiedzieliśmy tylko, że jedziemy do Danii. Najpierw internetowo wybraliśmy domek do wynajęcia, który nam odpowiadał, a dopiero potem okazało się, że jedziemy na ten najdalszy koniec Danii. Czyli do Grønhøj w Północnej Jutlandii.
Malutka, urocza miejscowość, jak wszystkie w okolicy. Co istotne, było już po sezonie, miejscowe dzieciaki zaczynały szkołę. Więc nigdzie tłoku nie było.

Przyjechaliśmy już późnym wieczorem, musieliśmy więc podjechać do jednej z sąsiednich miejscowości, aby ze skrzynki z numerem naszej rezerwacji, umiejscowionej poza budynkiem biura, odebrać klucze, mapkę z dojazdem i ręczniki. Niesamowicie ujął nas ten sposób komunikacji, nie wiem, czy w Polsce byłoby to możliwe, mimo upływu lat. Zaraz po wrzuceniu bagaży do domku Ignac i mój brat ruszyli ciemną nocą na plażę, by przywitać się z Morzem Północnym. A następnego dnia (12 sierpnia) poszliśmy już razem.

Pamiętam, że dzień był ciepły, ale wietrzny. Specjalnie na ten wyjazd kupiliśmy latawiec.

Urocze malutkie domki skryte na niewielkich wzgórzach pośród traw.

Od słów do czynów, czyli puszczanie latawca. Co odważniejsi z nas weszli też do wody. Nie sądzę, by była zimniejsza niż standardowa temperatura wody w Bałtyku.

Licząc się z dużymi cenami na miejscu, z Polski przytargaliśmy kilka pudeł jedzenia typu makarony, sosy itp. Na miejscu w zasadzie kupowaliśmy chleb, ryby i nabiał.

Po południu pojechaliśmy do Aalborg. Po drodze zahaczyliśmy o Lindholm Hoje, czyli wzgórze Lindholm, gdzie znajduje się niezwykłe cmentarzysko składające się z setek głazów.

Cmentarzysko to było użytkowane przez pobliską osadę między V a X wiekiem.

Niektóre głazy układają się we wzory - okręgi, trójkąty, kwadraty.  Niektóre tworzą zarys łodzi.

Miejsce robi niesamowite wrażenie.



A tu już wjeżdżamy do Aalborg, czyli stolicy Jutlandii Północnej. To czwarta co do wielkości aglomeracja Danii,  miasto portowe położone po obu brzegach zatoki Limfjord.

Zauroczyło mnie. Poniżej popularna rzeźba Gaasepigen, czyli dziewczynka z gęsią.

W X wieku znajdowała się tu osada handlowa stanowiąca ważny przystanek dla kupców podróżujących między południową a północną Jutlandią. Prawa miejskie Aalborg otrzymał w 1342 roku, a swoje bogactwo zbudował dzięki handlowi śledziami, drewnem i zbożem.

Dzisiaj to ważny ośrodek przemysłowy i uniwersytecki, znajduje się tu jedyny w Północnej Jutlandii uniwersytet, założony w 1974 r. Polscy studenci mają tam możliwość nauki w ramach wymiany Erasmus.

Poniżej kawałek najcenniejszego zabytku miasta, czyli kamienny dom Jensa Banga (Jens Bangs Stenhus). Gmach ten został ukończony w 1642 r. i jest zbudowany nie z kamienia, a z cegły. Z kamienia zostały wykonane detale dekoracyjne. Właścicielem był bogacz Jens Bang. W lokalu na parterze nieprzerwanie od XVII w. funkcjonuje apteka.

Maszkaron wywala język w stronę nieprzychylnych właścicielowi władz miasta (podobno):

Dom w pełnej okazałości, z widoczną apteką na parterze, o której wspomniałam:

Stare budynki szachulcowe.


A poniżej przykład już tych nowoczesnych budynków.


Idziemy w stronę portu.

Dzień miał się ku końcowi, więc towarzyszyło nam piękne złote światło.



Ryba w porcie.



A tu już dzień następny (13 sierpnia). Postanowiliśmy pojechać do Blokhus i parku rozrywki Fårup Summer Park, otwartego w roku 1975. Jest to jeden z największych parków rozrywki w Danii, z największym parkiem wodnym. Ale chyba największą atrakcją są kolejki górskie, czyli rollercoaster. Skusiliśmy się na dwie. Najpierw na drewnianą, tak, tak, drewniany rollercoaster to było coś. Falken, czyli sokół.

Gdyby ktoś chciał się wirtualnie nią przejechać, to tu jest link (znalazłam na YouTube): Falken
Ale że nam było mało, wypróbowaliśmy jeszcze Lynet, czyli błyskawicę.

Link tutaj: Lynet

Oprócz kolejek, bawiliśmy się jeszcze na karuzelach i zjazdach wodnych i żałuję, że prawie nie mam zdjęć.
Potem pojechaliśmy zobaczyć miejscowość Blokhus.




Uroczo, jednak największe wrażenie zrobiła na nas biała, piaszczysta plaża.

Po sezonie, więc prawie pusto.

Na plaży można zobaczyć charakterystyczne białe domki wypoczynkowe.

To małe miasteczko liczy niecałe 500 osób.

Hotel.





Kolejną naszą wycieczką (14 sierpnia) był najbardziej na północ wysunięty cypel Jutlandii ze starą rybacką osadą Skagen i przylądkiem Grenen. Zaczęliśmy od Grenen. Znajdują się tu porozrzucane wśród wydm poniemieckie bunkry z czasów II wojny światowej.






Masa ptactwa.


I foki.


Grobowiec Holgera Drachmanna, duńskiego poety i malarza.


Ale nie po to tu przyjechaliśmy. Zaczynamy około półgodzinny spacer na cypel, gdzie spotykają się wody Morza Północnego i Morza Bałtyckiego.



Jest, to tu, widoczna na zdjęciu grzywa to właśnie "granica" między dwoma morzami. Z powodu niebezpiecznych prądów morskich nie można tu wchodzić do wody.

Po lewej Północne, po prawej Bałtyk.

Komu nie chce się iść, może podjechać tym oto czerwonym wagonikiem ciągniętym przez traktor.

To my na przylądku.


Potem pojechaliśmy do Skagen. Pod koniec XIX w. ta mała osada rybacka stała się mekką malarzy, którzy zafascynowali byli nie tylko surową przyrodą i morzem, ale również życiem i zwyczajami miejscowej ludności.

Na przełomie XIX i XX wieku uformowała się tu tzw. grupa malarzy Skagen (Skagensmalerne), czyli przedstawicieli najbardziej twórczego nurtu sztuki duńskiej tego czasu.

Współcześnie to przede wszystkim port z niewielkim centrum.




Bardzo morskie, fajne klimaty.






Obejrzeliśmy sobie produkcję cukierków.

Po drodze ze Skagen podjechaliśmy jeszcze do zasypanego kościoła Den Tilsandede Kirke. Powstał w XIV w., a od XVI w. był regularnie zasypywany przez piasek. W 1810 zdecydowano się rozebrać kościół i pozostawić tylko wieżę, która służyła marynarzom za punkt orientacyjny.



Niesamowita sprawa.


Potem leżeliśmy na plaży.






Mieliśmy z Ignacym taki zwyczaj, że przed śniadaniem, gdy wszyscy spali, chodziliśmy sobie nad morze.






I spotykaliśmy zające.








Kolejna wycieczka, 15 sierpnia. Tym razem do miasteczka portowego Hirtshals. Znajduje się tu Oceanarium Morza Północnego (Nordsøen Oceanarium), jedna z największych atrakcji w Danii.
Ogromne oceanarium mieści  4,5 mln litrów wody, to największy tego typu zbiornik w Europie.
Poniżej płaszczka.

A tu pływa samogłów, czyli monstrualna ryba.

A tutaj z foką bawiła się mała dziewczynka.


Trafiliśmy na pokaz karmienia fok.


Oczywiście zajrzeliśmy też do miasteczka.






Kolejny dzień, 16 sierpnia. Tym razem postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę rowerową (rowery przywieźliśmy z Polski, nie jest to mój ulubiony sposób przemieszczania się).

Plażą dojechaliśmy do Løkken.

Również tutaj widzieliśmy białe domki na plaży.




Løkken to popularna miejscowość letniskowa z wieloma ośrodkami wypoczynkowymi i kempingami.


Potem jechaliśmy polami.



Aż dojechaliśmy do kolejnego niesamowitego miejsca, czyli 70-metrowego klifu Rubjerg Knude.


Znajduje się tu zasypana (prawie) latarnia morska, która została zbudowana w roku 1900 (po raz pierwszy została włączona 27 grudnia 1900). Światło latarni było widoczne w promieniu 8 mil. Konstrukcja została postawiona na trawiastym terenie. Wydma wokół budynku latarni sukcesywnie rozprzestrzeniała się, przez co od lat 60. XX wieku światła latarni nie było już widać za wydmami. Z czasem zarzucono usuwanie piasku i w roku 1968 latarnię wyłączono.

Jeszcze w roku 1999 można było wejść do latarni, gdzie zorganizowano muzeum piasku, na dole znajdowała się też mała kawiarenka. Trzy lata później obiekt został zamknięty, a w roku 2004 podstawa budynku, podobnie jak niższe sąsiednie budynki była już całkowicie zasypana.


Budynek został postawiony 200 metrów od brzegu, ale ta odległość stopniowo maleje i wydma z latarnią coraz bardziej zbliża się do przepaści.


Ostatni dzień przed wyjazdem, 17 sierpnia. Tym razem przenieśliśmy się w trochę inne klimaty, takie bardziej wiejskie. Promem przepłynęliśmy na wyspę Mors.



Połaziliśmy sobie po polach, oczywiście z widokiem na morze.




Przy drodze mijaliśmy samoobsługowe stoiska z warzywami i owocami - bez właścicieli, jedynie z towarami, cennikiem i puszką na pieniądze.

Morze też było.


Dzień wyjazdu. Smutny jak nie wiem co. Pojechaliśmy do Blokhus, żeby pożegnać się z morzem.

W takich oto sklepikach na kółkach kupowaliśmy świeże ryby.

Cukiernia na wypasie.


Jeden z najlepszych, najmilszych wyjazdów. Zdecydowanie wolę chłodne, morskie klimaty od gorących włoskich. Miło było wrócić do tych wspomnień.
PS. Przy opisach korzystałam z Przewodnika Pascala "Dania" (M. Szyma, R. Łazarz, P. Ostrowski)

3 komentarze:

  1. Bardzo miło mi się oglądało. Dzięki. 🙂

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawie wszystko mi się podobało. Z wyjątkiem atrakcji parku rozrywki - zajrzałam do linka i po pierwszym zjeździe już mnie zemdliło.
    Dziękuję za wycieczkę do białych domków nad morzem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozazdrościć - pewnie i wędrowiec i rowerzysta by się tam nie nudził...

    OdpowiedzUsuń