Trasa: Gołębie - Wola Uhruska
Rzeka: Bug
Długość trasy: 185 km
Spływ Bugiem zaproponował jeszcze zimą na forum wodnym
Włodek, dość szybko udało się ustalić wspólny termin i nie wiadomo kiedy z zimy
zrobiło się lato, a spływ doszedł do skutku.
21 lipca, sobota
Od rana już stopniowo ogarniał mnie reisefieber, bo niby
wszystko naszykowane, niby wszystko kupione, ale oczekiwanie wiadomo zawsze
jest najgorsze. W końcu jednak doczekałam się. Mój brat Damian oraz jego
koledzy Maciej i Radek stawili się na parkingu pod domem. Pierwszym wyzwaniem
logistycznym okazało się spakowanie do auta rzeczy jeszcze jednej osoby, ale
Damian ma w pakowaniu wyjątkową wprawę.
I ruszyliśmy do Kryłowa, czas umilając sobie rozmowami na
temat spływu i mijanych miejscowości. Kilka km przed Kryłowem zatrzymaliśmy się
przy wieży widokowej, skąd rozciągał się ładny widok na dolinę Bugu.
W Kryłowie
zastaliśmy już Włodka i Dzidkę oraz Drucika (Krzyśka). Przy ognisku dość szybko
rozpoczęliśmy integrację.
Ustaliliśmy, że następnego dnia o 9 rano właściciel
wypożyczalni wywiezie nas na start do Gołębi.
Przy podawaniu długości przepłyniętego odcinka podaję zapisy
ze swojego gps, należy też pamiętać, że odległości w słupkach granicznych nie pokrywają
się z wartościami kilometrażu.
22 lipca, niedziela, Gołębie –> nocleg: Ślipcze, przed
słupem 855; 29 km
Rano wstałam chwilę wcześniej, by napompować i przygotować
kajak.
foto Damian |
Poznaliśmy też Ewę i Darka, którzy dojechali na kamping w
nocy.
foto Damian |
Wyjazd na start troszkę z przyczyn technicznych się wydłużył, ale koniec
końców po 11 zeszliśmy szczęśliwie na wodę.
Pierwszy przystanek zaplanowaliśmy w Kryłowie, tam chętni mogli uzupełnić zapasy w sklepie. Sklep rzeczywiście był, w dodatku były w nim pyszne lody gałkowe. Poszliśmy też zwiedzić ruiny zamku. Kryłów miałam już okazję zwiedzić rok wcześniej z ekipą rowerowych włóczykijów.
Kolejny etap szybko upłynął na rozmowach i spokojnym płynięciu,
pogodę póki co mieliśmy idealną.
Włodek spisał potrzebne informacje o kilometrażu z
przewodnika po Bugu autorstwa Józefa Tworka i stąd czerpaliśmy sugestie na
temat wszelkich miejsc postojowych i biwakowych. Każdy zresztą w zanadrzu miał
te informacje skserowane albo w postaci przewodnika.
Pierwszy nocleg wypadł nam
na wysokości miejscowości Ślipcze, przed słupem nr 855, z dogodnym wyjściem z
wody. Po rozstawieniu namiotów siedliśmy przy ognisku. Na poniższym zdjęciu
Radek przedstawia komfortowe warunki dmuchania materaca.
Miejsce widokowo mieliśmy bardzo ładne.
Trzeba było tylko uważać na kombajn, który wzbudził duże
zainteresowanie chłopaków.
Od razu nadmienię,
że zgodnie z przyjętymi na rzece granicznej zasadami telefonicznie Włodek
meldował straży granicznej miejsce startu każdego dnia oraz miejsce przybicia
na biwak. W międzyczasie informowaliśmy także o miejscach postoju podczas
spływu, podając numer słupka. Dzięki temu nigdy nie było żadnych nieprzyjemnych
zdarzeń. Straż czasem odwiedzała miejsce biwakowania, ale nie codziennie. Nigdy
też nie sprawdzała naszych dokumentów.
foto Damian |
Cała nasza ekipa.
23 lipca, poniedziałek, Ślipcze –> nocleg za Strzyżowem,
ok. słupa 891; 32 km
Niespodzianka. Po wczorajszej złotej pogodzie ani śladu.
foto Damian |
Od
pierwszych metrów na wodzie zaczął padać deszcz, który raz był mżawką, raz
kapuśniaczkiem, a raz ścianą deszczu. Czasem też padał poziomo. Tak czy siak po
pierwszej godzinie w zasadzie przestał nam przeszkadzać.
Tego dnia zaraz na początku płynęliśmy przełomem Bugu przez
około dwa kilometry. Wysokie brzegi zawsze robią na mnie wrażenie.
Za Czumowem ze dwa razy dopadła nas burza – kto chciał
wysiadał z kajaka na brzeg, kto nie chciał chwile grozy przesiedział w kajaku
przy brzegu.
foto Damian |
Towarzyszyło nam mnóstwo ptactwa.
Most kolejowy w Hrubieszowie.
Nocleg planowaliśmy za Strzyżowem i początkowo wszystko szło zgodnie z planem – minęliśmy
ujęcie wody cukrowni, cukrownię z kominami
ale już opisywane dogodne miejsce
postojowe przed słupem 889 okazało się niewypałem, bo go nie było. Włodek
wspiął się na skarpę i brzegiem przeszedł ok. dwa km w poszukiwaniu dobrego
miejsca pod biwak, niestety wyglądało na to, że po horyzont ciągną się pokrzywy
i zarośla. Damian z Ewą popłynęli zatem dalej, uważnie patrząc po brzegach,
natomiast reszta kibicowała Dzidce w samotnym manewrowaniu kanadyjką w miejsce,
gdzie czekał Włodek. Z małą przygodą przy brzegu wszystko udało się pozytywnie,
a Ewa znalazła wyjście z wody może nie luksusowe, ale zważywszy na okoliczności
– bardzo wyczekiwane. Wspólnymi siłami wyciągnęliśmy pojazdy z wody i
przenieśliśmy bambetle na pobliski kawałek łąki, która, przyznajcie sami –
okazała się bardzo urokliwa.
Deszcz trochę padał, ale po złożeniu do kupy dwóch płacht
zyskaliśmy bardzo dogodne miejsce
świetlicowe. Wtedy po raz pierwszy padł pomysł, by nie wypowiadać głośno
prognoz pogody.
24 lipca, wtorek, słup ok. 891 -> nocleg: Horodło, słup
905; 20 km
Tego dnia mieliśmy mieć po drodze dwa zatory wymagające
przeniesienia kajaków brzegiem, a przynajmniej tak brzmiały ich opisy w ustach
straży granicznej i forumowiczów, którzy jakiś czas wcześniej płynęli tym
odcinkiem. Mając to na uwadze, nie planowaliśmy długiego dystansu. Pogoda poprawiła się znacząco, było
zachmurzenie, ale praktycznie bez deszczu.
foto Damian |
Po drodze minęliśmy najdalej położony na wschód punkt
granicy Polski, czyli Zosin-Komora.
Pierwszy zator okazał się rzeczywiście sięgający od brzegu
od brzegu. Mniej więcej w jednej trzeciej był już porośnięty roślinnością,
tworząc niemal nowy świat... Po lewej stronie był jednak ciągle ruchomy w
wodzie, co pozwoliło mieć nadzieję na przeciśnięcie się przez niego kajakiem. I
tak też tę sytuację ocenili z brzegu Radek i Maciek, a Ewa chyba jako pierwsza
przetarła szlak. Choć jak później przyznała – nawet gdyby zator był bardziej
szczelny, wolałaby się przeciskać niż nosić kajaki brzegiem. Słusznie.
Za zatorem znów mieliśmy po lewej stronie wysokie skarpy.
Zrobiliśmy sobie też chwilę postoju.
A w krzakach krył się śliczny pająk. To tygrzyk paskowany. Bardzo ciekawa jest ta spirala z sieci, czyli
stabilimentum. Są różne teorie na jej temat - może służy jako
wzmocnienie sieci? może ma ostrzegać ptaki przed wpadnięciem i
zniszczeniem misternej roboty? może ma lepiej ukryć tygrzyka? Swojego
czasu pojawiało się dużo ostrzeżeń przed jadem tego pająka. Jednak to,
by nas ugryzł, jest bardzo mało prawdopodobne (ponoć ma bardzo łagodne
usposobienie...). Objęty ścisłą ochroną.
Pogoda nadal nam sprzyjała.
Drugi zator był zaraz przed wyspą w Horodle. Z tym że przez
jego środek wartko płynęła woda – trudność polegała na tym, że był to ostry
zakręt z konarem nad wodą pośrodku, trzeba było zatem skupić się na dobrym
wymanewrowaniu. Udało się bez problemów, choć jak powiedziała nam straż
graniczna, w tym miejscu przy tym właśnie konarze tydzień czy dwa wcześniej
utopiła się para kajakarzy. Mogliśmy tylko snuć domysły, że obróciło ich bokiem
i przyparło do przeszkody, no ale to tylko wyobrażenia sytuacji.
Zaraz za wyspą przybiliśmy do brzegu, skąd mieliśmy może
kilometr do sklepu w Horodle. Postanowiliśmy w związku z tym zrobić przerwę. Po
drodze deptała nam po piętach chmura, która okazała się burzą z ulewą –
szczęśliwie jednak przesiedzieliśmy ją na przystanku w centrum Horodła.
foto Ewa |
Odwiedziliśmy też horodelskie lwy.
Parę metrów dalej od naszego przystanku oczom naszym ukazał
się… nie, nie las. Tylko bardzo ładna skoszona łąka z doskonałym wyjściem na
brzeg. Po cóż zatem szukać innego miejsca, skoro pod bokiem mamy takie.
Postanowiliśmy zatem zostać tu na biwak. Zwłaszcza że przeżycia dnia
poprzedniego (deszcz, ulewy, deszcz, burze, szukanie miejsca na nocleg) chyba
trochę jednak dały się nam we znaki. Widok z naszej plaży.
Nastąpił zatem plażing, leżing, biwaking i kąpieling. W
blasku słońca. I integracja. Najpierw pod płachtą
a po przejściu straszącej ciemnej
chmury – przy ognisku.
foto Damian |
Tu trzeba wspomnieć o ogromnym wkładzie Dzidki w
przygotowanie wszystkich ognisk, jako że pierwsza dawała hasło do zbierania
gałęzi, a zwykle sama odwalała tę część roboty.
Przy ognisku tego wieczoru uaktywnił się też kociołek
Macieja oraz produkty, które przygotował na grochówkę. Groch moczył się w
kajaku dwa dni, była więc najwyższa pora na gotowanie. Wspólnymi siłami udało
się przygotować pożywną zupę, choć z kronikarskiego obowiązku muszę odnotować,
że groch mógł być odrobinę bardziej miękki. Za to walory smakowe nie do
opisania. Żołądkowe również.
25 lipca, środa, Horodło -> nocleg: wysokość miejscowości
Starosiel; 25 km
Tego dnia przywitała nas w miarę ładna pogoda. I po kilku
kilometrach – wiata w miejscowości Bereźnica, chyba jedyne tak przygotowane
miejsce na biwak. Była więc okazja do rozprostowania kości.
Ponieważ nie zawsze
udawało się płynąć jedną grupą, po drodze nieco się rozdzieliliśmy, przez co
Damian, Radek i ja przerwę obiadową spędziliśmy na zielonej trawce, a reszta
grupa pół km za nami w miejscowości Matcze, gdzie Włodek z Dzidką, jak się
okazało, mają swoją dobrą znajomą.
Akurat wtedy mniej więcej przeszła nad nami ulewa, która na
szczęście szybko minęła.
foto Damian |
Poza tym nie odnotowałam większych atrakcji – ale rzeka była wystarczająco atrakcyjna, jak każdego dnia – dzika, raz prosta, innym razem kręta, ale zawsze zielona i miła dla oka.
Nocleg znów wypadł na skoszonej łące, a ja z Damianem
zrobiliśmy sobie krótki spacer.
foto Damian |
foto Damian |
26 lipca, czwartek, Starosiel –> nocleg: Husynne, słup 972; 23 km
Ponieważ wszyscy w mniejszym lub większym stopniu pragnęli
sklepu, zaplanowaliśmy pierwszy przystanek we wsi Uchańka, gdzie takowy miał
być według informacji udzielonej przez SG.
Zanim tam jednak dopłynęliśmy,
podobnie jak w poprzednich dniach, znów zaczęła nam deptać po piętach burza.
Dlatego dwa km przed zakładaną metą nieco docisnęliśmy wiosła i w
akompaniamencie grzmotów wpłynęliśmy po zielonym dywanie w burzysko.
Chwilę
musieliśmy przeczekać ulewę i udaliśmy się do wsi. Pierwsze napotkane
gospodarstwo i mrożąca krew w żyłach informacja, sklep jest, ale w oddalonej o
5 km wstecz wsi Dubienka. Wpadam na pomysł poproszenia o podwózkę. Okazuje się
, że bez żadnego problemu właściciel gospodarstwa wyraził zgodę i czwórka
przemokniętych ludzi została podwieziona do Dubienki, za flaszkę. Trochę
martwiliśmy się o kałuże pozostawione na siedzeniach w aucie, ale jednak prawdą
jest to, co mówią o ludziach na wschodzie – życie płynie im spokojnie, więc
takie drobnostki nie stanowią problemu. Chyba. Po powrocie do burzyska i reszty
grupy został obalony mit o ślimakach, które jakoby są wolne, a jednak w mig
opanowały nasze kajaki. A ja, jedząc drożdżówkę, trafiłam na coś twardego, jakby skorupkę od orzecha, i pękły mi dwa zęby, dobre, nie?
Zanim wyruszyliśmy w dalszą drogę, przeszły jeszcze ze dwie ulewy. Po upłynięciu może trzech km czekała na nas niespodzianka w postaci zatoru, o którym wcześniej nie słyszeliśmy. Okazał się najtrudniejszy do pokonania – trzeba było spróbować przecisnąć się na konarze leżącym w wodzie i pod następnym nisko zawieszonym nad wodą. I tutaj wszystko poszło OK. Co prawda skeg nieco przyklinował mnie na chwilę na czymś jeszcze leżącym pod wodą, ale szarpnięcie Ewy za przód Heliosa wybawiło z kłopotu. Z mniejszym czy większym trudem wszystkim udało się przepłynąć.
Zanim wyruszyliśmy w dalszą drogę, przeszły jeszcze ze dwie ulewy. Po upłynięciu może trzech km czekała na nas niespodzianka w postaci zatoru, o którym wcześniej nie słyszeliśmy. Okazał się najtrudniejszy do pokonania – trzeba było spróbować przecisnąć się na konarze leżącym w wodzie i pod następnym nisko zawieszonym nad wodą. I tutaj wszystko poszło OK. Co prawda skeg nieco przyklinował mnie na chwilę na czymś jeszcze leżącym pod wodą, ale szarpnięcie Ewy za przód Heliosa wybawiło z kłopotu. Z mniejszym czy większym trudem wszystkim udało się przepłynąć.
Nagrodą okazał się przepiękny kawałek plaży z dojściem na
łąkę, który wybraliśmy na następny biwak. Znów była okazja do kąpieli, relaksu i długich Polaków rozmów.
27 lipca, piątek, Husynne -> nocleg: Świerże, słup 1008, za młynem; 30 km
Od samego początku piątkowego odcinka towarzyszyły nam
piaszczyste plaże, a na jednej z nich, jeszcze przed Dorohuskiem, zrobiliśmy
postój na obiad i kąpiel.
foto Damian |
Tego dnia niewątpliwą atrakcją miało być przepłynięcie pod mostem kolejowym w Dorohusku, gdzie elementy zburzonego w czasie II wojny światowej mostu przy niskich stanach wody uniemożliwiają bezpieczne przepłynięcie. Jednak i tym razem szczęście nam sprzyjało. Wysoki stan wody sprawił, że oprócz kilku podskoków na fajnym bystrzu pod mostem nic się więcej nie wydarzyło.
Oprócz tego minęliśmy kilka naprawdę ładnych miejsc w
postaci wysokich skarp po stronie ukraińskiej.
foto Damian |
I kolejnych kilka piaszczystych
plaż.
Choć tego dnia przepłynęliśmy 30 km, to minęły one nie wiadomo kiedy –
nurt ładnie niósł, a i rozmowy pchały czas i kilometry do przodu.
I tak dopłynęliśmy do miejscowości Świerże, a właściwie na
jej koniec, za młynem.
Znów ładne wyjście i łąka – po raz kolejny wspomnieliśmy
czyjąś zasłyszaną teorię o braku miejsc
biwakowych nad Bugiem. Z wyjątkiem chybionego opisu z przewodnika drugiego dnia
naszego płynięcia, reszta zgadzała się z rzeczywistością. Teraz też, można
powiedzieć – co do joty.
Po rozstawieniu namiotów udaliśmy się, tak, tak, do sklepu.
Droga wiodła przez miejscowy park, a i wieś okazała się urokliwa.
Wszyscy czekaliśmy na jeszcze jedno wydarzenie tego dnia,
wydarzenie przez duże W, mianowicie całkowite zaćmienie Księżyca. Jakie to
trzeba mieć szczęście w życiu, żeby oglądać to zjawisko właśnie w takim miejscu
– na łące nad Bugiem, między dwoma światami.
28 lipca, sobota, Świerże –> meta: Wola Uhruska przy
pochylni SG; 26 km
Rano smutna wiadomość o śmierci Kory, wspominaliśmy ją kilka
dni wcześniej przy okazji piosenki Falowanie i spadanie… Życie, inne życie,
nasze, płynie dalej, zbieramy
obozowisko, zwłaszcza że nad brzeg nadciąga ekipa z wypożyczalni. Wszak
niedziela, ładna pogoda. Kto gotowy – płynie, razem z Damianem za zgodą
towarzyszy wypływamy nieco wcześniej.
Mamy okazję porozmawiać po drodze o
różnych ważnych dla nas sprawach. To sprawia i że i ten ostatni już odcinek
mija szybko, może zbyt szybko.
W tym dniu mija moje 2000 km w kajaku od początku mojego pływania.
Opisy z przewodnika bardzo dokładnie określają
poszczególne punkty podróży – mijamy po prawej wyspę ukraińską, po lewej ujście
Uherki, skarpę
potem ukraińską murowaną wieżę w kolorze biało-żółtym.
I dopływamy do
Woli Uhruskiej wraz z Drucikiem, który dogonił nas po drodze. Na resztę ekipy
czekamy może z pół godziny.
foto pstryknął Drucik |
Do przyjazdu właściciela wypożyczalni w Kryłowie,
który ma nas zabrać ze sprzętem na pole namiotowe, mamy dwie godziny. W tym
czasie jemy, leżymy, rozmawiamy i pakujemy częściowo rzeczy. W końcu przybywa bus.
W drodze w busie
zamawiamy obiad! Telefonicznie – odbieramy go w Hrubieszowie w restauracji. Zjedzenie go jest
pierwszą rzeczą, jaką robimy po przyjeździe do Kryłowa – schabowy po chłopsku,
z sadzonym jajkiem, smakuje po całym tygodniu jak nigdy.
Ja jeszcze korzystam z możliwości umycia kajaka szlauchem –
od nowości nie był taki czysty. I idę spać, co nie jest łatwe, jako że bolące
dwa zęby osiągają apogeum.
29 lipca, niedziela
W niedzielę rano ostatnie biwakowe śniadanie, składanie
rzeczy, upychanie w aucie, pożegnanie i w drogę do domu.
foto pstryknęła Ewa |
Był to ciekawy pod wieloma względami spływ. Przede wszystkim
na pierwsze miejsce wybija się graniczna rzeka między Polską a Ukrainą. Mamy
świadomość, że nie wolno nam przybić do prawego brzegu, a nawet za bardzo się
do niego zbliżać, choć akurat na wodzie to nie zawsze jest do zrobienia. Nowością
była konieczność meldowania pobytów na brzegu straży granicznej, choć w sumie
to żadna uciążliwość. Natomiast straż graniczna była niezwykle sympatyczna, gdy
przyjeżdżała nas odwiedzać, można było pogadać o różnych rzeczach. Miejsca, gdzie się zatrzymywaliśmy, były
ładne, dzikie, na ile to oczywiście możliwe w dzisiejszych czasach. Widzieliśmy
mnóstwo ptactwa, czaple, żurawie, piskliwce, zimorodki, a nawet piękne żołny. Nieoceniony okazał się tutaj Radek, który nam
sporo rzeczy objaśniał i wskazywał palcem.
Sama rzeka – malownicza, spokojna, cicha. Był to urlopowy spływ i od
początku nie zakładaliśmy mety – na bieżąco ustaliliśmy odcinki dziennie w
zależności od samopoczucia, pogody i innych okoliczności. Dzięki temu nigdy nie wiadomo było, gdzie
akurat skończymy dzień.
Dziękuję wszystkim za wspólnie spędzony czas na wodzie. Może
za jakiś czas zaczniemy planować kolejne odcinki Bugu, a może jakąś inną rzekę? Damian, dzięki za wszystko.
Ekstra!!
OdpowiedzUsuńCo nie?
UsuńCzy zęby już wyleczone?
OdpowiedzUsuńPoza tym - czytałam z zainteresowaniem, zdjęcia też zrobiły na mnie duże wrażenie.
I szok, że te czaple tak nic się nie boją i pozują.
Zęby w trakcie roboty, być może uda się uratować oba. Od razu po powrocie poszłam szturmować gabinet i udało się trafić do bardzo fajnego dentysty. Czaple wcale nie pozują, na te kilkadziesiąt, jakie latało, udało się sfotografować tylko parę :)
UsuńTo życzę, żeby dentysta okazał się również kompetentny.
UsuńA poza tym kilkadziesiąt czapli to ja przez całe moje życie nie widziałam. Ich ilość mogę zliczyć na palcach jednej ręki.
Wspaniała przygoda. Pogratulować cyfry.
OdpowiedzUsuńJa zawsze mam pod ręką coś co koi ból zębów i nie tylko.
Pamiętam harcerski spływ Dunajcem jeszcze za komuny. Pogranicznicy słowaccy odprowadzali nas metr po metrze, bacząc byśmy nie naruszyli "bratniej" granicy (o dziwo nie szlakach pieszych nie było takiego pilnowania) a wszystkie formalności i pozdrowienia załatwianiu kilka miesięcy wcześniej.
Coś, co koi ból, to i ja miałam, zresztą ogólnie na braki nie narzekaliśmy. Jednak jak wiadomo to tylko chwilowa ulga. Z tego co mówili nasi pogranicznicy, gdy za bardzo zbliżaliśmy się do Ukrainy, to zaraz tamci dzwonili do naszych z ostrzeżeniem. No ale w końcu to granica Unii, strach się bać.
OdpowiedzUsuńFajna relacja ze spływu. Zapraszam innych poszukiwaczy przygód do wypożyczalni kajaków w Sławatyczach. Ahoj przygodoo! http://kajakowaprzygoda.pl/kajaki-bug/wyprawa-kajakowa-po-granicy-unii-europejskiej-lubelska-przygoda-w-kajaku/
OdpowiedzUsuń