Trasa: Miedzianka / Muzealna Izba Górnictwa Kruszcowego - Korzecko / Europejskie Centrum Edukacji Geologicznej
Długość trasy: 46 km
Po maratonie pieszym Przedwiośnie czułam, że jeszcze nie raz pojawię się w świętokrzyskim. Co prawda w kilku letnich imprezach nie mogłam wziąć udziału, ale czas biegnie szybko i nadszedł długo oczekiwany II Zimowy Maraton Świętokrzyski. Tym razem oprócz Radka (Skored) w drużynie jest jeszcze Wojtek, który również złapał pieszego bakcyla. W trójkę jedziemy w piątek do Chęcin, które witają nas całkiem przyjemną pogodą i nieoczekiwanym korkiem na krajowej "siódemce".
Naszym celem jest dziś w pierwszej kolejności zwiedzenie zamku. Widoki w zimowej scenerii doskonale nadają się na pocztówkę.
Po wczorajszym orkanie Fryderyce nie ma już w zasadzie śladu (babę wywiało).
Choć jak wiadomo - w kieleckim zawsze wieje, przysłowie jak najbardziej prawdziwe.
A ten tu zapewne czekał na godziwą emeryturę.
Nie no, naprawdę wieje, że łeb urywa. A za moimi plecami oprócz zamku widoczna jest droga do biura maratonu.
Widok znany z wielu pocztówek, tym razem w wersji live.
W cenie biletu można zwiedzić jeszcze „Niemczówkę”, czyli renesansową kamienicę z 1570 roku. I tam też się udajemy.
Potem obiad i Chęciny wieczorową porą.
Tradycyjnie, dla Mamy:
Oświetlony zamek prezentuje się przepięknie.
Czas zameldować się w miejscu noclegu, czyli Europejskim Centrum Edukacji Geologicznej, a zarazem biurze maratonu. Tu pobieramy pakiety startowe i lokujemy się w pokojach.
Wieczorną atrakcją były bardzo ciekawe prelekcje podróżnicze z wyprawy na Matterhorn i Uszbę Południową.
W sobotę, dniu maratonu, wstajemy ok. 6 rano, dlatego kawa to dobra rzecz. To czarne zombie to ja.
fot. Radek |
Odbitkę każdy dostał na pamiątkę, co jest bardzo dobrym pomysłem. Potem wszyscy udajemy się na parking pod zamkiem, skąd autobusy wywiozą nas na start, czyli do Miedzianki. Zdjęcie zamieszczam za zgodą Autora, tj. Andrzeja, którego tu serdecznie pozdrawiam.
fot. Andrzej Armada |
A tu już start.
Po wybrzmieniu gongu tybetańskiego RUSZYLIŚMY!
Najpierw na górę Miedziankę.
Początkowo zwartą grupą, co spowodowało lekki korek na szczycie. Troszkę ta scena przypomina Giewont w sezonie turystycznym...
Co miało swoje dobre strony, bo można było kontemplować widoki i wschodzące słońce.
Oraz podziwiać grację marszu kolejnych uczestników.
Przy schodzeniu wszyscy uważają, bo na lodzie łatwo się poślizgnąć.
W blasku słońca zmierzamy na Grząby Bolmińskie.
Uczestników widać po horyzont.
fot. Wojtek |
Wejście na asfalt w Jedlnicy i pierwszy punkt kontrolny. Tu trzeba przedziurkować swoją kartę uczestnika oraz można zjeść pyszne ciastko i uzupełnić płyny.
fot. Wojtek |
I idziemy Grzywami Korzeczkowskimi.
fot. Wojtek |
Dochodzimy do zamku i zmierzamy do drugiego punktu kontrolnego w Chęcinach.
Czyli do hali sportowej na 15,8 kilometra. Tu czeka na nas przepyszna pomidorówka. A na zdjęciu ręka Wojtka ze słodką bułką, którą po drodze kupiliśmy w słynnej cukierni Ryszarda Ramiączka (jagodzianek już niestety nie było, a mówiłam, żeby nie puszczać przodem biegaczy...).
Nie ma co się za długo gościć, dopiero jedna trzecia trasy za nami. Ruszamy w kierunku samego Piekła (po drodze mijając - bo ostatni odcinek pokrywał się z kawałkiem trasy w przeciwną stronę - wracających już biegaczy, co na chwilę zachwiało moim morale).
Ale nie czas na rozważania o stanie własnego umysłu.
fot. Radek |
Niektórych nie da się obłaskawić bez szkody dla siebie, więc lepiej iść naprzód.
fot. Radek |
Ale ciągle przed nami góra Patrol, więc chyba dla dodania otuchy z HERBATĄ czeka na nas Marcin Marciniewski, który się niestety nie załapał na zdjęcie, z góry przepraszam. Ale herbata pyszna, pszepana!
Musimy podołać temu zadaniu i wdrapać się na Patrol. Okoliczności przyrody osładzają wysiłek.
Było wejście - jest i zejście. Dość karkołomne, ale udaje się niczego nie uszkodzić.
Rzeka Bobrza.
I mostem zmierzamy do trzeciego punktu kontrolnego w klubie sportowym Stella.
Nie jesteśmy padnięci, my tylko tak wyglądamy. To już 31,5 km.
fot. Radek |
Eee, nie było tak źle, a raczki od brata ułatwiły stabilizację na śliskiej powierzchni.
Widać barwy zachodzącego słońca, więc nie ma co robić postojów.
I w zapadającym zmierzchu przez Zgórsko Zagrody oraz Czerwoną Górę zmierzamy do ostatniego punktu kontrolnego.
Czyli świetlicy gminnej na 38,6 km. Do pysznego kapuśniaczku ("A kto tu gotuje te ratatuje?") dodatkiem jest chlebek, a to działa na mnie lepiej niż batonik.
Więc ostatni odcinek pokonujemy z prędkością światła, to jest tradycyjnie ok. 5 km na godzinę.
Dlatego też zamek w Chęcinach oglądamy w nocnej szacie.
Znów mijamy halę sportową, gdzie posilaliśmy się kilka godzin wcześniej pomidorówką.
I równo o godzinie 19 przekraczamy metę przy Europejskim Centrum Edukacji Geologicznej. Pora na gulaszową i piwo zwycięstwa!
fot. Radek |
W niedzielę po śniadaniu rozpoczęła się wyczekiwana gala medalowa. Od lewej siedzą panowie: Wojtek, Kuba, Radek i Artur.
Moment, w którym odbieram medal, uwiecznił Wojtek. Bardzo przyjemna chwila.
fot. Wojtek |
fot. Wojtek |
A to wszyscy organizatorzy maratonu, brak mi słów, by należycie opisać, jak dobrze to wszystko robicie.
Gdyby ktoś miał problem ze znalezieniem, to pomagam:
To my!
Ostatni rzut oka na to ciekawe miejsce i czas wracać do domu.
Było wspaniale. Zagrało wszystko: atmosfera, trasa, przygotowanie punktów, pogoda. Ogromne brawa dla wszystkich. Radek, Wojtek - dzięki za wspólną podróż i marsz, Kuba - dzięki za rozmowy.
Do zobaczenia na kolejnych wyprawach.
Trasa maratonu (ze strony organizatora):
Dla wytrwałych wszystkie moje zdjęcia z wyjazdu tutaj: ZDJĘCIA Z MARATONU ZIMOWEGO
Świetny opis świetnej imprezy. :-D
OdpowiedzUsuńJak zawsze miło się czyta, a jak stan umysłu, kondycja. Jakieś porównanie do maratonu wiosennego, różny kilometraż, ale i różne warunki. Czy czujesz, że do któregoś byłaś lepiej przygotowana kondycyjnie.
OdpowiedzUsuńTedziu, Przedwiośnie było bardziej wyczerpujące pod względem dystansu - nawet dziś ciężko mi sobie wyobrazić te 70 kilka km. Fakt, że warunki pogodowe teraz były cięższe, inaczej się idzie w cienkim polarze, a inaczej w kurtce, z jednej strony jest trochę za ciepło - z drugiej, chwila wiatru i się zapinasz. Pod względem kondycyjnym wydaje mi się, że tak samo. Teraz miałam lepsze buty, co poskutkowało tym, że nie mam żadnych odcisków ani innych "uszkodzeń", a jednak marsz, gdy stopy nie szczypią, jest o wiele przyjemniejszy. Muszę jeszcze dopracować kwestię skarpet. Co do stanu umysłu, to nie ma porównania, nie wnikając w szczegóły, czuję się teraz mocniejsza psychicznie i bardziej wierzę w siebie niż wtedy. Dlatego właściwie nie zastanawiałam się, czy ukończę, bo to było oczywiste. Przeszkodą mogło być tylko zdarzenie losowe, ale nic takiego nie nastąpiło. Krótszy dystans i długi limit czasowy dawały też taki komfort, że można było przystanąć na chwilę bez stresu, że czas ucieka. I też był czas na rozmowy po drodze. Pozdrawiam.
UsuńDzięki za wyczerpującą odpowiedź. Czasami też się włóczę
Usuńi mam te same rozterki, raz za ciepło, raz wietrznie a o butach już nie wspomnę.Pozdrawiam.