Trasa: Wąwolnica - Skowieszynek
Długość trasy: 14 km
Biorąc pod uwagę prognozy pogody, to chyba było pożegnanie lata. Trochę sadów, dużo malin, wąwozy, ostatnie komary i mój udar słoneczny.
Zaczęliśmy na rynku w Wąwolnicy.
Gdzie zrobiliśmy zakupy, oczywiście nie wszyscy.
Widok na sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy (liście lecą).
Wybrukowany wąwóz; autorzy tych cudów - smażcie się w piekle.
I ja z Bigosem.
Nie mogę na to patrzeć. Rozumiem, że wąwóz musiał zostać utwardzony z powodu np. dojazdu do pola, ale czy nie da się tego zrobić inaczej?
Idziemy w pełnym słońcu.
Gdzie zrobiliśmy zakupy, oczywiście nie wszyscy.
Widok na sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy (liście lecą).
Wybrukowany wąwóz; autorzy tych cudów - smażcie się w piekle.
I ja z Bigosem.
Nie mogę na to patrzeć. Rozumiem, że wąwóz musiał zostać utwardzony z powodu np. dojazdu do pola, ale czy nie da się tego zrobić inaczej?
Idziemy w pełnym słońcu.
Jest ok. 28 stopni. Zmierzamy w kierunku Rąblowa.
Mijamy stare chaty.
Monument kilkaset metrów na wschód od stoku narciarskiego. Postawiono go dla upamiętnienia boju, do jakiego doszło pod Rąblowem 14 maja 1944 r. Kilkuset partyzantów z Armii Ludowej wspomaganych przez sowieckich towarzyszy starło się w całodziennej walce z regularnymi oddziałami niemieckimi. Po zakończeniu potyczki, nocą, partyzanci wyrwali się z okrążenia, pozostawiając kilkudziesięciu zabitych kolegów. Straty niemieckie wyniosły ok. 200 żołnierzy.
Oddziałem dowodził ppłk Mieczysław Moczar "Mietek" (1913-1986). (Info za polskaniezwykla.pl)
Ostatnią wolą towarzysza "Mietka" było po śmierci spocząć na polu bitwy, tam gdzie ginęli podkomendni z jego oddziału. Żałuję, że nie zrobiłam lepszego zdjęcia.
Odpoczynek w Rąblowie.
Idziemy dalej.
Czyżby to już jesień?
Po drodze zawsze znajdzie się coś ciekawego. Prezentuje Tomek.
Kolejny odpoczynek - wąwóz w Skowieszynku.
Robimy ognisko.
Bigos kopie dołek i układa się do snu.
Spaleni słońcem.
Lubię gwiazdy.
Maciek kucharzy.
Bigosa drażnią zapachy (drażnią, bo tego, co na patelni, nie dostanie).
A na patelniach skwierczy wątróbka, cebula i jabłka.
Ze Skowieszynka najpierw jedziemy busem do Puław, a potem do Lublina. Ja kończę dzień z gorączką. Może to już ostatni udar słoneczny w tym sezonie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz