Trasa: Strenci - Ramkalni
Rzeka: Gauja
Długość trasy: 128 km
Czas na relację z urlopowego spływu. W tym roku, po wielu rozterkach, decyduję się dołączyć do spływu zorganizowanego, daleko, bo na Łotwę. Właściwie znam tylko dwie osoby, Radka, organizatora z lubelskiej firmy kajaki.lublin.pl, i Marysię, z którą znam się z klubu turystyki pieszej.
Wystartowaliśmy z Lublina o godz. 6.30. Dwa busy, 14 osób.
Po drodze dosiadają się jeszcze trzy - w Białymstoku i Augustowie.
Zatem w sumie 17 osób razem z kierowcami, którzy też pływają. Są ludzie z Lublina, Krakowa, Poznania, Legnicy, Warszawy, Gdańska... mamy rozmach, nie ma co. Jest trochę obawy, jak się dogadamy, nie znamy się. Czas podróży - 15 godzin. Po drodze gadamy, staramy się poznać. Na granicy przestawiamy czas o godzinę naprzód.
Pierwsze moje wrażenia z Łotwy są następujące - jak się
gdzieś zgubię, to mogiła. Język bowiem podobny jest zupełnie do niczego. Tu na
przykład, podobno, mamy salon fryzjerski.
Fajne takie klimaty, aż by się chciało pojechać gdzieś
dalej...
Po drodze zatrzymujemy się na stacjach benzynowych, a ja z
ciekawością patrzę na lokalne produkty żywnościowe.
Docieramy na miejsce ok. 21, na kemping w Valmierze. Kolejne
zaskoczenie - do późnych godzin wieczornych jest jasno.
Oczywiście robimy ognisko, w ruch idą zakupione na granicy
prowianty, jako że trzeba dosyć szybko się zintegrować. Kemping i pole
namiotowe bardzo czyste, jest nawet prysznic. Długie Polaków rozmowy i wreszcie
koło północy idziemy spać.
Dzień 2
Po bardzo ciepłej i w zasadzie krótkiej nocy (bo całkowitej
ciemności raptem pięć godzin) pierwsze biwakowe śniadanie. Mamy do dyspozycji
takie oto miłe miejsce.
Delektuję się urlopowym czasem, w dodatku na rzece, więc to
chyba blisko spełnienia marzeń.
A tu dowód na to, że wygrany w konkursie kubek został
spożytkowany we właściwym czasie i miejscu (jest bardzo poręczny, nie tylko
jeśli chodzi o kawę).
Dziś nie musimy się spieszyć, bo drugi nocleg również będzie
na tym samym kempingu. Busami dojeżdżamy na miejsce dzisiejszego startu
(Strenci) - przed nami 20-km odcinek na rozgrzewkę, a jest już godzina 12.30.
Pamiątkowe zdjęcie na początek spływu.
Pierwsze metry na wodzie.
Rzeka początkowo zupełnie mnie nie zachwyca. A może
spodziewałam się większych fajerwerków?
Jednak na razie nie jesteśmy na terenie parku narodowego,
więc po prostu cieszę się z urlopu, wody i odległości od codziennych spraw i
zmartwień.
Dzisiejszy odcinek zrobiliśmy w trzy i pół godziny, płyniemy
zatem sprawnie i bez marudzenia. Na zakończenie dnia manewruję sobie trochę
dwójką, którą płyniemy. Nie jest zła, dość zwrotna, na pewno stabilna i łatwa w
obsłudze.
Po przypłynięciu na metę kierowcy muszą wrócić po samochód
na start i przy okazji w kilka osób robimy sobie wycieczkę do Valmiery.
Miasteczko w blasku zachodzącego słońca jest bardzo ładne. Most, pod którym
jutro będziemy płynąć, bardzo mi się podoba.
A zwłaszcza ten znaczek.
Valmiera, największe miasto na szlaku Gauji, powstało w 1285
na handlowej trasie Ryga - Psków.
To za mną, to podobno budynek średniowiecznej apteki.
A tu kawałek miejskiego parku, istny gąszcz.
W ogóle Łotwa jest bardzo zielona. Może to kwestia klimatu?
A tu rzut oka na tor kajakowy, przez który musimy jutro
przepłynąć. Widać głazy spiętrzające wodę, chyba nie wszyscy będą mieli ochotę
płynąć...
A tu znowu mój ulubiony most, jutro zobaczymy go z poziomu
rzeki.
Północne, morskie klimaty.
Po powrocie na kemping udaję się nad wodę. W tym świetle
jest piękna, spokojna, miód na serce.
Wieczorem kolejne ognisko. I ten zwyczaj będzie nam
towarzyszył do końca spływu.
Wieczór kończy się ulewą, ale podobno na Gauji to normalne.
No, zobaczymy.
Dzisiejszy odcinek: 20 km.
Dziś pakujemy obozowisko, które ładujemy do jednego z busów
- Piotrek przewiezie nasze rzeczy na kolejny biwak. Tymczasem naszemu śniadaniu towarzyszy deszcz. Na szczęście
szybko się wypogadza i można śmiało ruszyć na wodę.
Rzeka znów spokojna i łagodna.
Po kilku kilometrach
w duchocie dopływamy do Valmiery i toru kajakowego. Jest sporo wody i
spiętrzenia wyglądają nieco strasznie...
Marysia chce przenieść kajak brzegiem, jednak ja decyduję
się spróbować. Dołącza do mnie Asia z innej dwójki. Okazuje się, że niebieski "krokodyl" daje radę.
Bawimy się fajnie. Uważamy na głowy.
Trzeba uzupełnić zakupy, a że ja zwiedzanie mam za sobą -
proponuję małe piwo na ochłodę.
Łotewskie piwa nie przypadają mi do gustu, ale z braku laku
itd. Kolejne zaskoczenie - choć łotewski brzmi dla mnie dokładnie jak chiński,
fiński albo inny węgierski, nie ma problemu z porozumiewaniem się - angielski
jest powszechny. Po przerwie ruszamy dalej. Miasteczko z tej perspektywy też
wygląda fajnie.
Pojawiają się wreszcie skały, na które tak czekałam. Tu
chyba Liepas iezis (skała lipowa).
Wkrótce przed nami ukazuje się skała Sietiniezis, przy
której robimy postój
i udajemy się
wytyczoną dla turystów ścieżką na górę.
Chroniona rezerwatem skała Sietiniezis to ozdoba łotewskiej
przyrody.
Wysokie urwisko zbudowane jest w większości z białego
piaskowca.
Widoki z góry są przepiękne. Rzeka wydaje się dużo większa
niż z dołu, mnie dodatkowo urzekają widoki na lasy. Pewnie jest gdzie chodzić.
Nocleg przewidziany był na 25 km, ale decydujemy się płynąć 6
km dalej na następny biwak. Niestety, są to nerwowe kilometry - nad nami
zaczyna krążyć burza i czas bardzo się kurczy. W końcu dopływamy. Tu niemiła
niespodzianka. Nasz kierowca dzwoni, że po drodze zakopał się w błocie w lesie.
Panowie idą z pomocą, panie rozpalają ognisko. Burza depcze nam po piętach. W
końcu jest bus i udaje nam się rozbić równocześnie z pierwszymi kroplami
deszczu.
Burza trwa około dwóch godzin. A że dzieci w czasie deszczu
się nudzą
- część osób przenosi
się pod klapę busa, gdzie atmosfera z każdą minutą robi się coraz weselsza. W
końcu grzmoty oddalają się na tyle daleko, że decyduję się wykąpać w ciepłej
rzece.
Fajne uczucie - siedzieć w wodzie, gdzie równocześnie deszcz
leje ci się na łeb jak z wiadra. Trochę jak ćwiczenie filozoficzne. W końcu, w
celu większej integracji, Radek wyciąga z busa płachtę, którą udaje się rozciągnąć
obok ogniska.
W ruch idą zakupione w łotewskim sklepie produkty - lepsze
od piwa, zdecydowanie…
Był to kolejny dzień, kiedy podczas pływania pogoda
dopisała. A że potem burza, to też dobrze - będzie więcej wody i rześkie
powietrze.
Dzisiejszy odcinek: 31 km.
Dzień 4
Dzień rozpoczęłam wcześnie. Gdy wszyscy jeszcze spali,
postanowiłam wykąpać się w ciepłej rzece. Po wczorajszej ulewie zastałam taki
oto widok z jednej strony:
Trochę straszno, bo przypomniał mi się horror o duchach
piratów wyłaniających się z mgły. Jednak kąpiel to kąpiel, w takich
okolicznościach przyrody mogę nawet walczyć z piratami.
Po spakowaniu obozowiska czekaliśmy jeszcze na znak sygnał
od Piotrka, czy udało mu się wydostać busem z lasu. Niestety… trzeba pomóc.
Ekspedycja zakończyła się sukcesem, zatem ruszamy. Cały czas
towarzyszą nam skały i woda koloru herbaty.
Są też zielone brzegi, a woda jest tak spokojna, że można
leżeć w kajaku i podziwiać przyrodę. Co kilka kilometrów pojawia się miejsce na
biwak, pod tym względem jest naprawdę super. Jest to park narodowy, więc
biwakować można tylko w wyznaczonych miejscach, ale jest ich naprawdę sporo.
Można płynąć odcinki dowolnej długości i zawsze znajdzie się jakiś biwak.
Po 11 km dopływamy do kolejnej pięknej skały. Z rzeki robi
niesamowite wrażenie - wielki kolos wyrastający niemal wprost z wody. To Ergelu
Klintis (Orle Skały), zbudowane z różnokolorowych piaskowców.
Robimy przerwę i znów wdrapujemy się na górę.
Widoki są jeszcze piękniejsze niż ostatnio.
I po przerwie znów w drogę. Od czasu do czasu mijamy małe
grupki kajakarzy bądź rodziny na kanu.
Po 8 km dopływamy do miasteczka Cesis. Tu zwiedzanie i
zakupy, a nasz dobry człowiek Piotrek dowozi nas wszystkich od rzeki do
centrum, żebyśmy nie musieli drałować w pełnym słońcu kilku kilometrów. Cesis
również bardzo mi się podoba: zamek, parki, stary browar, cerkiew. To jedno z
najstarszych i najpiękniejszych miast Łotwy, założone w 1206 roku.
A to latarnik. Według tego, co znalazłam w necie:
"Według legendy, w czasach, kiedy miasto było otoczone murami a dostępu do
niego broniły żelazne bramy, staruszek ten każdego wieczoru obchodził ulice,
trzymając w dłoniach rozświetloną latarnię i spokojnym głosem zapewniał
mieszkańców, że można spać spokojnie. Pewnego mglistego wieczoru światło
latarni przygasło i ucichły kroki staruszka. Nigdy więcej nie pojawił się w
mieście. Cesis przeżyło od tego czasu wiele tragicznych chwil, zburzono
miejskie mury i wieże. Legenda głosi, że ten kto spotka miejskiego latarnika i
przetrze zadymione szkło jego latarni, rozświetli nie tylko drogę staruszka,
ale i swoją własną. Ten, kto skradnie magiczną latarnię, zobaczy w jej świetle
swoją przyszłość. Czy aby chwalebną?"
XIII-wieczny kościół św. Jana.
Ruiny zamku zakonnego - zbudowany przez kawalerów mieczowych
w 1220 r.
W centrum informacji turystycznej zabieram jakieś mapy i
foldery z myślą o ewentualnym powrocie w to miejsce w przyszłości. Deficyt
angielskiej wersji językowej powoduje, że nie mogę się zdecydować na język -
wolę mapy fińskie, litewskie czy łotewskie? I kolejne 5 km do biwaku.
Pogoda cały czas dopisuje, wbrew temu, czego wszyscy się
spodziewali.
Kolacja jak zwykle w świetnej atmosferze.
Lokowanie produktu number dwa:
A potem ognisko - jak w każdy wieczór. Niestety, trochę
wracają różne smutki. Czas zatem opuścić towarzystwo i iść spać.
Dzisiejszy odcinek: 24 km.
Dzień 5
W czwartym dniu pływania, a piątym wyprawy czekał na nas
najpiękniejszy odcinek rzeki. Od biwaku Kvepene nie dość, że cały czas
płynęliśmy wzdłuż widowiskowych skał, to jeszcze mieliśmy dla urozmaicenia
łatwo spływalne, choć miejscami dość długie bystrza. Stan wody był na tyle
wysoki, że nie tarliśmy po kamieniach, choć trzeba było uważać na wystające
gdzieniegdzie głazy.
Oprócz tego dużo lasów i rzeka... rzeka jest piękna,
spokojna, łagodna. Po raz kolejny uderzył mnie wręcz bijący od niej spokój.
Autor przewodnika po Gauji pozwolił sobie wręcz na słowa, że
na tym odcinku "ma się wrażenie przejmującej pustki". Pustki nie
czułam, ale może on miał już wtedy za sobą kilka dni samotnego spływu? Poza tym
wszędobylskie kaczki świetnie służyły za towarzystwo.
Dopływamy do pięknych skał Kuku... Przy których znowu fajne
bystrza. Oczywiście nie może zabraknąć pamiątkowych zdjęć.
Po tej przerwie płyniemy dalej i dopływamy do przeprawy
promowej w miejscowości Ligatne. Jest okazja uzupełnić zapasy w sklepie, który
całkiem przypomina nasze GS-y... Z tą różnicą, że sympatyczna pani mówi po
angielsku i nie ma problemu z porozumiewaniem się. Zresztą... są produkty,
które tak samo brzmią w wielu językach.
Pogoda nadal świetna. Po drodze znów skały wyrastające
pionowo prosto z nurtu.
Resztę odcinka płyniemy zatem spokojnie, nie spiesząc się,
po drodze robiąc przerwę na piaszczystej plaży...
...gdzie można sobie nawet usiąść...
Ale na kajaku jednak lepiej.
I kolejny biwak. Dość duży tym razem, kilka miejsc na
ognisko, kilka ław do siedzenia. Jak na poprzednich biwakach, są też Niemcy,
Rosjanie.
Tym razem kolacja przedłuża się do godziny drugiej.
Bawimy się dobrze, a że każdy zna inne zwrotki od innych
szant... kończymy morski repertuar i zaczynamy klasykę polską. Rano Rosjanie
podśmiechują się głównie z piosenki "Chryzantemy złociste".
Dzisiejszy odcinek: 26,5 km.
Dzień 6
Po krótkiej nocy i nieco przyciężkim poranku można ruszać.
Dziś krótki dystans, bo w planach mamy zwiedzanie, a poza tym coraz bliżej do
zakładanej mety. Płyniemy kolejnym odcinkiem chronionej starodawnej
polodowcowej doliny Gauji. Postój mamy zaplanowany mniej więcej w połowie drogi
między Turaidą a Siguldą. W tle widoczna baszta zamku w Turaidzie.
Z postoju, gdzie zostawiamy kajaki pod opieką Wiesia, który
skręcił stopę trzeciego wieczoru, i kaczek
...możemy udać się w dwa miejsca, do obu mamy po kilka kilometrów, ale w przeciwne strony. Ja i większość osób decydujemy się iść do Siguldy, Asia i Gosia wybierają zamek w Turaidzie, który mijaliśmy po drodze. Początkowo idziemy lasem, potem asfaltem. Widok z mostu na "naszą" piękną rzekę.
I znów czujemy oddech burzy na plecach. Ruiny zamku w Siguldzie są naprawdę piękne...
...możemy udać się w dwa miejsca, do obu mamy po kilka kilometrów, ale w przeciwne strony. Ja i większość osób decydujemy się iść do Siguldy, Asia i Gosia wybierają zamek w Turaidzie, który mijaliśmy po drodze. Początkowo idziemy lasem, potem asfaltem. Widok z mostu na "naszą" piękną rzekę.
I znów czujemy oddech burzy na plecach. Ruiny zamku w Siguldzie są naprawdę piękne...
Zamek został zbudowany na początku XIII wieku jako jedna z pierwszych
fortyfikacji niemieckich rycerzy na terenie Inflant. Z jego dziedzińca widać
zamek w Turaidzie.
Ciemność przed burzą zwiększa się w szybkim tempie...
...trzeba zatem jeszcze szybciej rozejrzeć się za schronieniem.
Udaje nam się w strugach deszczu dotrzeć do pizzerii. Wierszyk na ścianie
opiewa uroki Gauji, a przynajmniej tak zakładam (chiński? fiński? łotewski?).
Wreszcie normalny posiłek.
Pogoda trochę nas przystopowała, nie zwiedzamy za bardzo, a
szkoda, bo to kolejne urocze miasteczko. Jest nawet kolejka gondolowa, która
przewozi turystów do Krimuldy, czyli drugiego miejskiego wzgórza.
I znowu te koty...
Po przerwie ładujemy się do kajaków i płyniemy dalej. Pod mostem
w Siguldzie płyniemy lewą stroną.
Jest silne bystrze i niemiła niespodzianka - wystające z
brzegu pręty, jak sądzę związane z robotami drogowymi. Dostrzegam je w
ostatniej chwili i przyznaję, że sterowanie dwójką to nie jest prosta sprawa.
Wszystkim udaje się spłynąć bez przygód. A po drodze znów piękne skały.
I taki ciekawy mostek dla pieszych.
Wieczorem znów udaje nam się rozbić przed deszczem. Tym
razem płachta idzie w ruch dosyć szybko i jak widać - ma wiele zastosowań, jako
że pomimo deszczu temperatura powietrza nie pozwala godziwie schłodzić piwa.
To nasz ostatni biwak. Trudno w to uwierzyć, ale jutro
będziemy już nocować w Rydze, a pojutrze we własnych łóżkach :(
Dzisiejszy odcinek: 17 km.
Dzień 7
Dziś, przez ostatnie 10 km, wsiadam w jedynkę. Kierowcy
muszą pojechać po drugiego, zostawionego na starcie busa, więc zwalnia się
jeden kajak, który sam nie popłynie. Świetna okazja, by nieco urwać się ze
sznurka.
Ten odcinek też bardzo mi się podoba. Nie ma już skał, ale
są lasy.
Bardzo mi to przypomina naszą Wartę.
A im bliżej morza, tym kaczki bardziej zaczynają przypominać
mewy...
No i koniec. Meta - most na wysokości ośrodka Ramkalni.
Dzisiejszy odcinek to tylko 10 km, ale czeka na nas Ryga!
Ładujemy się do busów i jedziemy do naszego hostelu w Rydze.
Jest klimat, nie?
Ryga właściwe nadaje się na oddzielną relację, ale z góry
wiem, że mi się nie będzie chciało. W związku z tym duży skrót.
To jeszcze przez okno busa:
Prawosławny kościół Zwiastowania NMP, niedaleko naszego
hostelu:
Pałac kultury też mają... a jest to budynek Łotewskiej
Akademii Nauk, wybudowany w 1956 roku.
Bazar miejski (Central Market). Łącznie z ryską starówką
znajduje się na liście UNESCO ze względu na unikalną konstrukcję budynków
bazaru – zostały one wykonane z przeniesionych tu w 1930 r. dawnych niemieckich
hangarów lotniczych, w których stały w czasach I wojny światowej słynne
Zeppeliny. Dziś pięć hangarów bazaru w Rydze stanowi ponoć większość
zachowanych na świecie dawnych hangarów Zeppelinów. Można tu kupić chyba
wszystko: lokalne produkty, rękodzieło, warzywa, odzież, kosmetyki...
W Rydze koty mają nawet swoje hostele.
A tu ciekawostka, "Muzykanci z Bremy", czyli
instalacja nawiązująca do bajki braci Grimm, podarowana Rydze przez partnerskie
miasto Brema. Cztery zwierzęta: osioł, pies, kot i kogut stoją jedno na drugim.
W bajce zwierzęta zaglądały w ten sposób w okno, tutaj pomnik ma ponoć podtekst
polityczny – zwierzęta patrzą przez żelazną kurtynę. Instalacja stanęła w tym
miejscu w 1990 r., kiedy jeszcze Łotwa była częścią ZSRR. Podobno, gdy
dotkniesz nosa osła, spełni się pomyślane w tym momencie życzenie. Odsyłam do
bajki: http://www.grimmstories.com/pl/grimm_basnie/muzykanci_z_bremy
W tle kościół świętych Janów (Chrzciciela i Ewangelisty).
Katedra w Rydze z początku XIII w. W środku mają kącik zabaw
dla dzieci w jednej z naw.
I plac katedralny, na którym bawią się dzieci.
Oczywiście nie mogło zabraknąć skosztowania lokalnych specjałów. Udajemy się do miejsca poleconego przez Radka.
Miękka i smaczna wołowinka:
Podczas spaceru bulwarem nad Dźwiną spotykamy kolegę, który z powodu skręconej nogi Rygę zwiedzał z pozycji kajaka.
Podczas spaceru bulwarem nad Dźwiną spotykamy kolegę, który z powodu skręconej nogi Rygę zwiedzał z pozycji kajaka.
Mnie się ten widok bardzo podoba. Most Vansu Tilts na Dźwinie.
„Trzej Bracia”, czyli trzy sąsiadujące ze sobą kamienice,
umiejscowione przy ulicy Maza Pils. Najstarszym z „braci” jest biały budynek
datowany na XV w., uważany za najstarszy zachowany do dziś budynek mieszkalny w
Rydze.
To zdjęcie zrobiłam ze względu na napis. Kāds, kurš saka:
„Tas nav izdarāms!”, nekad nedrīkst pārtraukt kādu, kurš to dara! - Ktoś, kto mówi, że coś jest niemożliwe, nie powinien przeszkadzać komuś, kto
właśnie to robi.
Bo ktoś może na przykład nie lubić kwasu chlebowego... a ja
bardzo lubię. Łotewski kwass to jest to.
Teatr Narodowy.
I znów przeszłość i teraźniejszość.
Ryskie koty. Może czas wyjaśnić zagadnienie... Symbolem Rygi
jest czarny kot. Wiąże się to z opowieścią o bogatym kupcu, który rozczarowany
odmową przyjęcia do gildii kupców, usadowił na wieżyczkach swojego domu koty -
skierowane… „ogonami” w kierunku Wielkiej Gildii, co miało pokazywać jego
stosunek do bractwa. Dom kupca to jeden z najbardziej znanych ryskich budynków
– „Koci Dom”. Znajduje się on przy placu Liwskim, naprzeciw budynku Wielkiej
Gildii. Choć na placu byliśmy, nie mogę nigdzie zlokalizować na swoich
zdjęciach tego domu. Jakim cudem??? W zamian kot czekający na
przystanku.
Znów zdjęcie zrobione z bulwaru.
I Wielki Krzysztof. Według legendy człowiek o imieniu
Krzysztof (Kristaps), mieszkał na brzegu Dźwiny i zarabiał, przenosząc ludzi na
drugi brzeg. Pewnego dnia usłyszał rozpaczliwy płacz dziecka i pędem po nie
pobiegł. W trakcie przenoszenia przez rzekę dziecko robiło się coraz cięższe,
jednak Kristaps ostatkiem sił dotarł na brzeg. Ułożył dziecko w swojej chacie,
a sam usnął. Gdy się obudził, dziecka już nie było, ale w miejscu, gdzie je
położył, stała wielka skrzynia wypełniona złotem. Kristaps nie wydał z niego
ani sztuki, a po jego śmierci fortuna posłużyła do ufundowania pierwszych
miejskich budynków. No cóż - słuszne skojarzenie z opowieścią o św.
Krzysztofie, który dźwigał na swoich barkach Dzieciątko Jezus.
42-metrowy strzelisty Pomnik Wolności. Jeden z symboli Rygi.
Postawiony tu w 1935 r. upamiętnia żołnierzy, którzy zginęli w czasie
łotewskiej wojny o niepodległość (1918-1920). Znajdująca się na szczycie statua
trzyma w rękach trzy gwiazdy, uosabiające trzy regiony państwa łotewskiego.
Park z kanałem Bastejkalns, którym można pływać kajakiem.
I na zakończenie gmach Opery Narodowej w tymże parku.
Dzień 8
Pobudka 5.15 rano (czyli 4.15 czasu polskiego). I godzinę
później odjazd. A więc to już koniec. Przed nami jeszcze 12 godzin jazdy...
Wyruszyłem w daleki świat przez morza i oceany
Chciałem go zdobyć - tak niewiele mamA świat, w którym żyję, jest za mały...
Gdzieś tam daleko na niebie rozpoznasz mnie - ja ciebie
Na ziemi troski jak gwiazdy się tlą
Śmiej się! Życie jest pozorów grą. (Kliper "Tęsknota")
Wyjazd świetny, rzeka piękna, ludzie - super. Nawiązane
przyjaźnie mam nadzieję będą miały swoją kontynuację w postaci innych wspólnych
spływów.
Łotwa zrobiła na mnie duże wrażenie jako kraj zielony,
przyjazny, dość czysty. Mieszkańcy pozytywnie nastawieni do turystów. Ceny w
euro, ale naprawdę bardzo zbliżone do polskich realiów. Za wypaśny obiad w
Rydze, z piwem, zapłaciłam 10 euro, a była to najdroższa rzecz, na jaką sobie
pozwoliłam. Zwykłe zakupy w przeliczeniu na złotówki - bardzo podobnie.
Piękna sprawa.... Może i mi się kiedyś uda... :-)
OdpowiedzUsuńFantastyczne. Cała wyprawa, miejsca, klimat- wszystko super!
OdpowiedzUsuńMoje ulubione foto- ławka z rybami.
Ciekawa wyprawa. Bardzo mi się podoba cała relacja :-) Szkoda, że zdjęcia małe.
OdpowiedzUsuń