9 lip 2017

Spływ do Nielisza

Data: 8 lipca 2017
Trasa: Michalów - Nielisz
Rzeka: Wieprz
Długość trasy: 9 km

W sobotę rano deszcz lał niemiłosiernie, jednak krótka telekonferencja i decyzja: płyniemy. Do Zamościa dojechaliśmy wraz z Łucją i Piotrkiem busem, a na miejscu czekała na nas reszta ekipy, czyli Radek (Skored) i jego rowerowi znajomi.
Przyjechaliśmy do Nielisza w strugach deszczu. Stąd obsługa spływu z Mariny wywiozła nas na start do Michalowa.


Startujemy.

Wbrew groźbom Radka, że odcinek raczej nudny, mnie się podoba - płyniemy zielonym korytarzem. Wieprz meandruje aż miło.

Pierwsza przeszkoda, pomagamy mniej doświadczonym kajakarzom. Najważniejsze, że wszyscy radzą sobie z uśmiechem.


Gospodarz czuwa z góry, żeby mieć lepszy widok.

Powoli przestaje padać, ja jestem zachwycona odcinkiem. Tego mi było trzeba po męczącym tygodniu w pracy i nadgodzinach.


Kolejne drobne przeszkody, które tylko urozmaicają trasę. Najwięcej trudności początkującym sprawiają meandry. Każdy to kiedyś przeżywał...

Magiczny świat przyrody.

Chyba wszystkim się podoba?

Poziom wody wystarczający. Powoli zaczynają się trzciny.

Spokój wody i zieleń to miód na serce.


Wspominamy z Radkiem nasz pieszy maraton Przedwiośnie, planujemy dalsze maratony. Rozmawiamy też trochę o codzienności, jednak bez przesady, w końcu nie po to tu jesteśmy.
Selfie... żeby nie było, że mnie nie było ;)

Drzewko nadwieprzańskie.

Na moście czeka na nas obsługa z pytaniem, czy na pewno nie chcemy już skończyć. Nie chcemy, płyniemy na zalew, zwłaszcza że przestaje padać.

Kapliczkę wypatrzył Radek.

Niechcący naruszyliśmy ptasi mir, zostajemy okrzyczani.

Bliskość zalewu jest już widoczna. W trzcinach na pewno kryje się mnóstwo ptaków (słychać je, ale nie widać).


Brzydkie kaczątko pomknęło do mamy.


Bardzo lubię, jak startują.


Mimo raczej kiepskiej aury woda jest bardzo spokojna. To dobrze, bo raczej nie lubię fali na dużych akwenach :)

Czapla uciekła z kadru.

Piękna spokojna przestrzeń. Nucę "Hej żeglujże żeglarzu" w wersji North Cape. Moje umiejętności wokalne nie znajdują zrozumienia.


Czapla biała, ale daleeeko.

O ho ho, to mnie zaskoczyło!

Podobno jest tu jakaś zołza.


Mamy też old boya.

Powoli zbliżamy się do mariny, więc patrzę na wodę, jak długo się da.


Meta przy palmach.

To naprawdę wielki zbiornik.

Koniec spływu, ale nie naszego spotkania. Idziemy do mariny na ognisko.

Gruzińskie chaczapuri w wykonaniu Skoreda. Dzień wcześniej wygłosił magiczne zdanie, które ostatecznie przekonało mnie do wyjazdu. "I robię na jutro jedzenie...". Ten chłopak wie, jak zachęcić opornych.

Po prawdzie to dla takiego towarzystwa namowy są raczej niepotrzebne.

Podjeżdżamy jeszcze na zaporę, w życiu tu nie byłam.


Tu by trzeba przenosić kajak, bez wózka nie da rady (tak na przyszłość).

Malownicza grupa.

I na zakończenie boćki.

Niektórych żadne zakazy nie obowiązują.


To był wspaniały dzień. Żyje się dla takich chwil i dla takich ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz