20 sty 2019

III Zimowy Maraton Świętokrzyski

Data: 19 stycznia 2019
Trasa: Brzechów - Korzecko / Europejskie Centrum Edukacji Geologicznej
Długość trasy: 43 km
fot. Patryk Ptak, oficjalne maratonowe zdjęcie grupowe
No i stało się.
Choć zawsze mówię sobie „nigdy więcej”, to znów wzięłam udział w maratonie, a po raz drugi – w Zimowym Maratonie Świętokrzyskim. Z Lublina pojechaliśmy w piątkę, ja, Radek, Gosia, Tomek i nowa w maratonowej ekipie Wanda. Największe moje obawy dotyczyły pogody, zima w tym roku jest zaskakująca, płynnie przechodzi od deszczu do śniegu, od wody do lodu, od minus 15 do plus 10, właściwie nie wiadomo, czego się spodziewać.
Tym razem wyruszyliśmy w piątek po pracy, więc do Korzecka, gdzie tak jak rok temu było biuro maratonu i noclegi – przyjechaliśmy o godzinie 18. Akurat chwilę po śnieżycy, więc drogi były przykryte świeżym białym puchem.
foto Radek
Po odebraniu pakietów startowych i rozlokowaniu się w pokojach dołączyliśmy do grupy, która pod przewodnictwem Dominika Kowalskiego udała się na nocne zwiedzanie Chęcin. Zimno było przenikliwe…
Foto Radek
Z tego też względu razem z Gośką odłączyłyśmy się po godzinie i szybkim krokiem odwiedziłyśmy chęciński rynek, a potem z powrotem do biura maratonu.


Rano pobudka 5.30, bo o 6 trzeba było wyruszyć na parking pod chęcińskim zamkiem.

Tam tradycyjnie już zostało zrobione grupowe zdjęcie wszystkich uczestników, a potem autobusy zawiozły prawie 500 osób na start maratonu w Brzechowie. Zaczynaliśmy w temperaturze minus 9. Pozostało tylko jak najszybciej rozgrzać się w marszu – więc po tradycyjnym uderzeniu w gong tybetański ruszyliśmy.

foto Olga Pierzak


Już pierwsze kroki zwiastowały największą trudność tegorocznego maratonu zimowego – lód. Oblodzone drogi, oblodzone trakty, oblodzone podejścia i zejścia. To, co w ciągu lekkiego ocieplenia w ostatnich dniach zmieniło się w wodę, teraz zamarzło na kość, tworząc prawdziwe lodowisko.
Ale był też plus – trafiliśmy na prawdziwe okno pogodowe, bez opadów, z czystym niebem.
Pierwsze podejście, góra Sikorza 361 m, rozgrzała nas tak, że zapomnieliśmy o mrozie. Prawdziwą osłodą były złociste promienie wstającego słońca.

Foto Radek
Wieś Niestachów i mostek nad rzeką Warkocz. Oczywiście obowiązkowo fotka.



Podobnych wrażeń jak poprzednia góra dostarczyła nam kolejna – Otrocz 375 m. Wspinamy się na nią gęsiego, za plecami mając Sikorzę w blasku słońca.

Skrzyżowanie skrzące się śniegiem. Takie lubię najbardziej.


I wreszcie kładka nad Lubrzanką, której obawiało się sporo osób. Zupełnie niepotrzebnie! Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, poręcz została wzmocniona dla celów bezpieczeństwa. I całe szczęście, bo przejście wpław przez rzekę byłoby raczej niemożliwe. Co innego kajakiem – przypomniałam sobie, że kiedyś tędy płynęłam. Jednak mimo wszystko kładka zrobiła wrażenie na sporej grupie osób.
Foto Radek

I już po drugiej stronie wita nas kolejne podejście, tym razem na Zalasną 321 m.

Skąd również roztaczały się malownicze widoki. A ja malowniczo zaliczyłam dwa upadki, za pierwszym razem waląc kolanem w lód, za drugim zjeżdżając na tyłku. Czas przestać chojraczyć, czas założyć raki!
Przed nami pola, którymi zmierzamy do pierwszego punktu kontrolnego, czyli Bukówki. Nareszcie… Punkt został zlokalizowany w Klubie Wojskowego Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych. A więc chcąc nie chcąc – idziemy do woja.


Na grochówkę? Nie! Na pomidorówkę! Piękny czerwony kolor zupy rozgrzewa nasze serca do podobnej czerwoności. Za nami prawie 14,5 km. Na punkcie atmosfera wspaniała, aż żal wychodzić.


Niemniej musimy, bo przed nami jeszcze sporo kilometrów. I kolejne podejście, tym razem na kielecki Telegraf (408 m). Raczki ratują życie – podejście niesamowicie oblodzone. Chwilę przerwy na podziwianie widoków. Miasto widać nieźle pomimo smogu, który snuje się w powietrzu.

Foto od Radka
Narciarze szusują, my maszerujemy, a mieszczuchy na spacerze pukają się w głowy. Nie dziwota - prawie pięciuset zimowych wariatów nie spotyka się w życiu zbyt często. Po zejściu przecinamy asfalt i znów wdrapujemy się na kolejną górę. Tym razem to Pierścienica (367 m), również ze stokiem narciarskim.

Niecałe trzy kilometry dalej podejście na Biesak (377 m). Organizatorzy nie mają dla nas litości, góra za górą, tak to jeszcze nie było.

Na szczęście ducha krzepi bliskość drugiego punktu kontrolnego w Słowiku. W znajomym nam z poprzedniego roku Klubie Łuczniczym Stella.

Tu możemy posilić się suchymi owocami, orzechami, kabanosami, ciastkami, serem… Każdy znajdzie coś przydatnego dla wzmocnienia. I oczywiście gorąca herbata.


Przekraczamy Bobrzę.

I kierujemy się na Patrol… w tamtym roku wspinaliśmy się na niego dwa razy z dwóch różnych stron. W tym roku tylko raz, ale lód jest większy, przez co podejście wydaje się trudniejsze.
Foto Radek
 W końcu docieramy na szczyt (388 m). Nie taki diabeł straszny.


Tylko że to wcale nie koniec dzisiejszych podejść. Gdy już już wydaje się, że zaraz kolejny punkt kontrolny… włazimy jeszcze na Górę Pruskową – 368 m. To już ósma górka tego maratonu.
Foto Radek
Szybkie zejście i przecinamy S7. Daleko na horyzoncie widać zamek chęciński. Choć wydaje się to nieprawdopodobne – jeszcze dziś będziemy tam z powrotem. Znów trzeba uważać na lodzie, choć raczki dają mi niesamowity komfort marszu.


Trzeci punkt kontrolny w świetlicy w Szewcach.
foto od Radka
Dla chętnych kapuśniak, jednak ja tym razem podziękuję. Od rana, jeszcze przed wyjściem na trasę, mam kłopoty żołądkowe, kapusta raczej by nie pomogła. Ale jest mnóstwo innych pożywnych przekąsek i kawa, którą wypijam z przyjemnością. Z kolei na zewnątrz w kotle warzy swoją herbatkę prezes Marcin – nie pijemy, ale idziemy się przywitać.
I ruszamy w dalszą drogę. Zapada zmierzch, wyciągamy odblaski, czołówki, czerwone światełka. Co prawda na drodze nie ma ruchu, ale zaraz wejdziemy w las i przyda się każde światło. Przed nami już „tylko” góra Żakowa i Piekło, gdzie między diabłami kryje się samoobsługowy ostatni punkt kontrolny.

Ostatni odcinek okazuje się dla części mojej ekipy drogą przez mękę, prawdziwe piekło!

 Ja frunę jak skowronek, nie wiem, skąd mam tyle siły i determinacji. To jakaś niesłychana jak dla mnie zwyżka formy. Widzimy już Chęciny, a więc coraz bliżej mety.

Organizatorzy i tym razem nie oszczędzili nas… Ostatnim akcentem wysokopiennym okazuje się  Góra Zamkowa.

Ostatnie metry i meta, godzina 19.15.
Resztę wieczoru spędzamy w zależności od sił – leżąc, śpiąc albo pijąc okolicznościowe piwo i herbatę.

W niedzielę śniadanie smakuje jak nigdy.
Foto Radek
 A po śniadaniu gala medalowa, przemówienia, wręczenie medali, dyplomów i losowanie nagród od sponsorów – ogólnie bardzo miłe chwile.
Foto Radek

Świetny jest też budynek, w którym się znajdujemy.


Foto Radek
 W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o Krzyżtopór.
O armata, jaka wielka... Foto Radek




I o Miodowy Młyn w Opatowie, gdzie jemy dużo pysznych rzeczy.
M.in. śliwkę szydłowską z miodem, kawą, słonym karmelem i serkiem mascarpone na kruchej czekoladowej łódeczce.
Podsumowanie:
uważam, że ten maraton był najlepszym, na jakim byłam. Pogoda, organizacja, bezpieczeństwo, atmosfera, kondycja – wszystko zgrało się i zagrało bez fałszywej nuty. Można tylko pozazdrościć organizatorom zapału, a uczestnikom wytrwałości. A swojej ekipie dziękuję – daliśmy radę, a było to przecież, jak napisały kieleckie media, „wyzwanie dla prawdziwych twardzieli”.

15 komentarzy:

  1. Fakt. Tylu emocji to nigdy nie było... :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten przypływ sił to endorfiny. Nagroda dla turysty za wysiłek i regularne chodzenie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mówi stare przysłowie: "im bliżej stajni, tym koń silniej ciągnie"

      Usuń
    2. Maciej, no kiedy właśnie nie zawsze tak było!

      Usuń
  3. Brawa dla twardzieli!
    Faktycznie trasa urozmaicona i ciekawa, czyli brawa jeszcze dla organizatorów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwalę organizację w tekście, naprawdę niesamowity klimat.

      Usuń
  4. Zaiste ciekawa wyprawa i fotorelacja & aż chciałoby się tam być - wielkie brawa dla wszystkich uczestników Maratonu a dla Waszej piątki w szczególności :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratulacje - bardzo fajna i wymagająca zimą trasa. Dobrze że nie poprowadzili jeszcze przez "grań" Zelejowej bo przy takim oblodzeniu mogło by być ekstremalnie ;)

    Jedno pytanie natury ogólno-technicznej - da się wstawiać fotki w większym rozmiarze? Ciągłe klikanie by powiększyć trochę irytuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zelejowa miała być na trasie w zeszłym roku, ale właśnie ze względu na bezpieczeństwo uczestników zrezygnowano z tego pomysłu.
      Co do zdjęć - mogę lekko przebudować układ bloga, tj. zmniejszyć marginesy, tak by ładować do posta większe zdjęcia, ale np. na małych monitorach układ taki niezbyt dobrze wygląda. Ale przecież na komputerze po kliknięciu na pierwsze zdjęcie otwiera się cała galeria, którą można obejrzeć, przesuwając zdjęcia, są one w większym rozmiarze (na komórkach też to działa, tylko zamiast wersji mobilnej trzeba wybrać "wyświetl wersję na komputer").

      Usuń
  6. U mnie otwiera się fotka w nowym oknie, bez możliwości przeglądania kolejnych zdjęć, a kiedyś tak faktycznie było.
    Z tym że używam jeszcze win xp, oraz starszych wersji FF, Opera (nie zamierzam zmieniać ;)) i tu może być przyczyna. Dzięki za podpowiedź, po kliknięciu "wyświetl wersję na komputer" są duże fotki i miniaturki kolejnych, czyli "problem" rozwiązany.

    OdpowiedzUsuń
  7. Rispekt. Tyle kilometrów na mrozie, to ogromny wyczyn.

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratuluję opisu i oczywiście Mety ! :) . Od siebie zapytam tylko o raczki - możesz mi via messenger na FB podesłać typ ? [ ewentualnie link do sklepu, gdzie można takie nabyć ? Lub chociaż foto ? ]. Dla mnie to był Taniec na Lodzie przez 44 km :) Pozdrawiam serdecznie ! //A.A.

    OdpowiedzUsuń