4 lis 2017

Z Młynek do Puław, czyli idziemy na placki

Data: 4 listopada 2017
Trasa: Młynki - Puławy

Długość trasy: 14 km 
 
Moja trasa zaczęła się w Młynkach, gdzie dzięki Ignacowi "dogoniłam" autem Niezależnych, którzy zaczęli 5 km wcześniej, w Końskowoli. 
  
Najstarsza wzmianka źródłowa, wspominająca wieś o nazwie Młynki, pochodzi z 1469 r. Z tego roku pochodzi także informacja o „pracowitych” – a więc zapewne wolnych kmieciach – Wawrzyńcu Opacie i Janie Kuli, mieszkańcach Młynek. Co do genezy nazwy Młynki być może pochodzi ona od młynów, przerabiających rudę darniową, wydobywaną w sąsiednich Rudach. 

Z Młynkami związany był poeta Józef Czechowicz, który wielokrotnie bawił we wsi u rodziny. Czechowicz zebrał lokalne przyśpiewki i opisywał je w prasie (za Wikipedią).

Dom w Młynkach.

 Ach, kiedy mknąć górą będziemy?

Coś żeśmy zboczyli. Krzyś sprawdza na mapie.

Śniadanie na trawie. Ta scenka przypomina mi malarstwo rodzajowe. Zwłaszcza Maciek z podniesioną ręką.
  
A co tu się odszeryfowało? Był las, nie ma lasu.

 Za to dzik jest.

Taką dróżką idziemy. Gdzieś w krzakach gapi się dzik.

Selfie z Marysią i Haliną. 

Żywe malarstwo.

Motylek. Żywy, bo zaraz odfrunął.

Po drodze debata nad śladami zwierzyny. Może łoś?



Krótka przerwa na odpoczynek. Halina częstuje czekoladą z.... z Czech. Ach jo! 

Piękna pogoda, słonecznie, ciepło, zupełnie nie jak w listopadzie.

O porze roku przypominają gołe gałęzie.

Co za piękne miejsce, zaraz przy budowie S12. Na chwilę odrywam się z Krzyśkiem od grupy, żeby porobić zdjęcia.




Dochodzimy do ekspresówki. No, praca wre. 

A Puławy dymią. 

100 procent normy. (?) 
  
Azoty.

I Kurówka. Wody aż miło. 


Już blisko Puław, ale trzeba jakoś ominąć budowę. 

 Póki co idziemy wzdłuż rzeki. 


Ale w końcu odbijamy w las. 


Droga zamknięta. 

Można zatem poleżeć. 

 Albo posiedzieć. 

 Przy okazji miłe spotkanie z Arturem, jadącym do pracy.

Idziemy dalej, przez tory, które częściowo zwinęli. 

Wprost do lasu, który w popołudniowym słońcu wygląda przepięknie.

Cała nasza ekipa. 

Trochę pod górę. A to oznacza, że zaraz miasto (bo znamy już ten odcinek).

I z górki. Latanie demonstruje Tomek.

Dochodzimy do cmentarza wojskowego w Puławach. 

Zbliżamy się do Wisły. 
Mijamy kota naokiennego. 

Chwilę idziemy wałem. Na horyzoncie stary most. 
A tu nowy. 


I dochodzimy do ulubionej Tawerny, gdzie wstępujemy tradycyjnie na placki ziemniaczane i pierogi. 

W Tawernie stałym mieszkańcem jest kot.

Jednak wieczór nadchodzi nieubłaganie. 


Więc zmierzamy na busa. Po drodze Maryś wspomina czasy szkolne spędzone w tym uroczym miasteczku.



I tyle. Rajd można powiedzieć industrialno-drogowo-brzozowo-rzeczno-plackowy. Okraszony promieniami słońca.  Było jak zwykle fajnie. 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz